Nasi krewni nie mają wesołych świąt
W internecie, niestety, roi się od haseł antyukraińskich. Mniejsza z tym, czy wypisują je sztuczne boty, czy też nieświadomi bądź głupi ludzie z krwi i kości. Istotne, że za naszą granicą ciągle dzieje się tragedia, która mimo że stała się dla Ukraińców dniem powszednim, to wciąż pozostaje bolącą i krwawiącą codziennością. Jeśli jesteś ksenofobem, to nie łudzę się, że przeczytasz ten artykuł. Ale jeśli masz kumpla ksenofoba, weź go na wizytę do internatu przy koszalińskiej „samochodówce”. Idźcie odwiedzić ukraińskich uchodźców wojennych, którzy od kilku miesięcy tam mieszkają. Zobaczcie, że ich łzy są prawdziwe.
Takie wizyty uświadamiają, że wojna cały czas się toczy. Że to nie jest sztucznie podgrzewany temat z telewizji. Że te zbiórki żywności, darów i pieniędzy rzeczywiście są po coś i dla kogoś.
Wszedłem do świetlicy internatu, a tam tłum. Wiek – przekrojowy. Są staruszki, dojrzałe kobiety, młode matki i dużo biegających dzieci, stoi też kilku mężczyzn młodszych i starszych. Podchodzi do mnie pani Natalia z dzieckiem na rękach i mówi, że pomoże w tłumaczeniu, bo zna trochę polski. Malutka na jej rękach bawi się telefonem.
Podchodzimy do pani Larysy, kobiety w średnim wieku. Pytam, gdzie planuje spędzić święta. – Tu, w Koszalinie, w naszym internacie, w którym obecnie przebywamy. U nas wojna, do czego tam wracać?