- Kategoria: News
- Alicja Tułnowska
- Odsłony: 1664
Wcześnie wykryty rak jest wyleczalny...
W sobotę, 15 października, ulicami Koszalina przejdzie Marsz Różowej Wstążki. Rak to trudny temat, ale jeszcze trudniejsze jest udawanie, że to mnie nie dotyczy. Zachorować może każda z nas. Dlaczego warto pójść w marszu? O tym mówi Magdalena Młynarczyk-Wezgraj, organizatorka koszalińskiej akcji.
15 października ulicami polskich miast przejdzie Marsz Różowej Wstążki. Październik jest miesiącem walki z rakiem piersi, stąd ta data. A sama idea? O czym mówić ma nam marsz i jego uczestnicy?
– Marsz Różowej Wstążki jest radosną paradą, która ma na celu promowanie zachowań prozdrowotnych, przede wszystkim profilaktykę raka piersi. Od 1985 r. październik jest Miesiącem Świadomości Raka Piersi, wydaje nam się więc, że warto w tym czasie podjąć temat związany z profilaktyką. Natomiast od kilkunastu lat 1 października obchodzimy Europejski Dzień Walki z Rakiem Piersi, który ma nam przypomnieć o wpływie stylu życia na nasze zdrowie, a konkretnie – zdrowie naszych piersi. Chcemy tę profilaktykę promować, oswajać trudny temat choroby nowotworowej, przekazywać wiedzę i zachęcać do czujności i uważności względem swojego ciała. Marsz ma przypomnieć, że rak piersi jest najczęściej występującym nowotworem u kobiet na świecie i najczęstszą przyczyną śmierci. Szacuje się, że co roku raka piersi rozpoznaje się u blisko 1,7 miliona kobiet, a ponad 500 tysięcy umiera z tego powodu. Te dane przypominamy po to, by kobiety, dziewczyny zaczęły się badać, żeby raz w miesiącu poświęciły kilka/kilkanaście minut na samobadanie. Nie trzeba się bać, trzeba się badać.
Z jednej strony – różowy – kolor, który lubią szczególnie małe dziewczynki w czasie, kiedy chcą być księżniczkami (na szczęście czy może na nieszczęście ten okres mija), z drugiej strony – słowo „rak”, które budzi wiele emocji. Dlaczego takie zestawienie?
– Różowy to słodki i uroczy kolor, ale też kolor radości i optymizmu, którymi – poza medycyną konwencjonalną – również zwalczamy nowotwór. Różowy stereotypowo kojarzy się też z kobiecością, a na raka piersi chorują głównie kobiety, więc w tym kontekście ten róż jest jak najbardziej na miejscu. Ponadto, różowa wstążeczka jest od 30 lat międzynarodowym symbolem walki z rakiem piersi, chyba wszyscy rozpoznajemy już ten symbol…
Banalne jest pytanie o profilaktykę i korzystanie z badań. Wiadomo, badać się trzeba, jak myślisz, dlaczego ciągle nakłanianie kobiet do przeprowadzania badań jest trudne? A może już nie jest? Młode pokolenie jest inne, bardziej otwarte, bardziej świadome?
– Rzeczywiście nakłanianie do badań jest niełatwe. Wydaje mi się, że to wynika głównie z tego, że wydaje nam się, że rak nas nie dotyczy. Rak to taka choroba, którą ma „ktoś” – nie ja. No bo pozornie ciężko by było żyć z taką świadomością – ja też mogę zostać pacjentką onkologiczną czy pacjentem onkologicznym; mogę mieć raka, czyli mogę mieć chorobę śmiertelną. To niefajne i obciążające. Ja też tak kiedyś myślałam, więc rozumiem tę… beztroskę. Czy młode pokolenie jest inne? Na pewno jest bardziej świadome, ma większy dostęp do źródeł informacji – blogi, fanpejdże, podcasty, kampanie społeczne w mediach społecznościowych, książki, szczególnie pamiętniki, które pokazują życie z rakiem i po raku. Rak nie jest już takim tabu, jak jeszcze 20 czy 30 lat temu. Jednak wciąż zachorowań i zgonów z powodu raka jest bardzo dużo, więc chyba niestety za mało się koncentrujemy na naszym ciele, za mało się troszczymy, by oprócz tego, że szczupłe i pomalowane czy opalone, było po prostu zdrowe.
Niektórzy mówią: nie badam się, bo mi jeszcze coś wykryją...
– Och, to jest coś, co mnie poraża! Bo tylko rak wcześnie wykryty jest wyleczalny. Ja jestem osobą, u której nowotwór złośliwy wykryto na wczesnym etapie i dzięki temu miałam tylko operację, bez chemioterapii czy radioterapii, czyli bez leczenia uzupełniającego. Skoro już tak się zdarzyło, że zachorowałam, to miałam szczęście, że tak szybko to wykryto, gdy nie było nacieków, przerzutów itd. Gdybym poszła do lekarza kilka miesięcy czy kilka lat później, mogłybyśmy już nie rozmawiać dziś. Pewnie dlatego czuję potrzebę propagowania samobadania i badań w ogóle – USG, mammografii. Nie choruję na nowotwór piersi, ale to nie ma znaczenia, wiem, jak ważna jest profilaktyka i chcę się tym doświadczeniem dzielić z innymi.
Kto bierze udział w marszu?
– Mam nadzieję, że całe rodziny. Rak piersi nie dotyczy tylko kobiet, choć rzeczywiście one najczęściej chorują na ten nowotwór. Poza tym panowie też mają matki, siostry, córki, babcie, przyjaciółki, koleżanki… I każda z nich, niestety, może zachorować. Dlatego marsz jest dla wszystkich. Chciałabym też obalić stereotyp, że chorują tylko kobiety starsze. Nie, młode dziewczyny również zapadają na raka.
Poza tym udział zapowiedziały np. nauczycielki z uczniami, jeśli mówimy o grupach zorganizowanych, członkinie Aktywnego Koszalina, pielęgniarki i położne, koszalińskie amazonki, które są fantastycznym wsparciem dla kobiet z nowotworem piersi, robią wspaniałe rzeczy – edukują, towarzyszą, dbają o dobrostan ciała i ducha – to prawdziwe wojowniczki. Wydaje mi się, że w MRW biorą udział po prostu kobiety świadome zagrożeń, świadome swojego ciała i te, które w szary październikowy dzień chcą całe na różowo pokazać, że z chorobą, czy w ogóle przeciwnościami, można wygrać. Wiem, że będą też z nami mężczyźni i to jest rewelacyjne – że nasi panowie – przyjaciele, ojcowie czy partnerzy – dbają o nasze zdrowie, że się angażują, zresztą często to właśnie partnerzy wyczuwają u swoich partnerek guza.
Opowiedzmy, jak wygląda plan tego wydarzenia w Koszalinie.
– Poza samym wesołym różowym marszem planujemy miasteczko na placu przed ratuszem, w którym odbędzie się panel dyskusyjny dotyczący nowotworów piersi – wezmą w nim udział m.in. lekarz, położna, fizjoterapeutka obrzęków limfatycznych, psychoonkolożka, dietetyczki, przedstawicielka NFZ. Ponadto będą stoiska wspierających nas firm i organizacji, gdzie znajdziemy m.in. fantomy do nauki samobadania (będzie ich kilka i będą różne), porady dietetyczki, fizjoterapeutki, konsultacje z pielęgniarkami i położnymi z Okręgowej Izby Pielęgniarek i Położnych, będzie sklep medyczny ze świetną ofertą, stacja sanitarno-epidemiologiczna z edukacją, Nauka dla Środowiska z tematycznym punktem nadruków na koszulkach, Pracownia Ceramiczna Czwarte Niebo z pięknymi serduszkami, Kuchnia Społeczna, Restauracja Fregata, a nawet książki dotyczące zdrowego stylu życia, nowotworów oraz poradniki mówiące o życiu z rakiem i po raku, które udostępniać będą członkinie Stowarzyszenia Bibliotekarzy Polskich, działającego przy Koszalińskiej Bibliotece Publicznej. Będą nasze cudowne amazonki. Nie zabraknie nagród i prezentów od naszych hojnych sponsorów, tańców i zabawy – będą Diana Staniszewska i Ania Wojnarowska. Warto wspomnieć, że będzie też stoisko koszalińskiego hospicjum, ponieważ oswajanie tego miejsca też jest bardzo ważne. Miejski Zakład Komunikacji udostępni na potrzeby miasteczka autobus, w którym będzie można skorzystać z konsultacji, a w trakcie marszu przejechać się trasą, jeśli jej pokonanie jest dla nas zbyt trudne. Chyba mogę też zdradzić, że naszą niespodzianką będzie Cukin ze specjalnym prezentem dla pań… Bardzo mnie cieszy także patronat honorowy prezydenta i wicemarszałka, bo to jest jasne opowiedzenie się po stronie zdrowia i profilaktyki, taki gest jest dla nas, organizatorek, bardzo ważny. Miasteczko startuje o 12, Marsz Różowej wstążki o 15.
Słowo „rak” kojarzy się ze słowem „wyrok”. Kiedy to słowo pada, potrafi się zmienić całe życie człowieka. Jakie rady może usłyszeć osoba, która dopiero zetknęła się z problemem choroby od kogoś, kto przez nią przeszedł?
– To trudne pytanie, bo każda z nas jest inna. Ja usłyszałam diagnozę, której się zupełnie nie spodziewałam, nawet nie sądziłam, że jest zagrożenie choroby onkologicznej. Był to więc szok. Znamienne, a może z perspektywy czasu nawet zabawne jest to, że nie pamiętam, co się działo po usłyszeniu zdania: „Ma pani raka” aż do następnego dnia. Pustka. A następnego dnia po prostu zaczęłam o tym mówić tak, jak mówiłabym np. o złamanej nodze – czyli zwyczajnie. Najpierw powiedziałam rodzinie, potem podzieliłam się tą informacją z koleżankami w pracy, następnie poinformowałam dyrekcję – zapowiedziałam, że wkrótce rozpocznę leczenie i przez jakiś czas nie będzie mnie w pracy. Potraktowałam ten mój nowotwór złośliwy jak chorobę, którą będę leczyć. Od razu założyłam sobie zieloną kartę DILO – szybkiej terapii onkologicznej i w ciągu trzech tygodni od diagnozy miałam zrobione wszystkie badania i przeprowadzoną operację. A gdy się okazało, że nie muszę mieć naświetlań i chemioterapii, byłam bardzo szczęśliwa. Dla mnie rak to nie wyrok, to mobilizacja, by leczyć się w najlepszym możliwym miejscu, by korzystać z rehabilitacji i wsparcia psychologa lub grup wsparcia (tych w realu, ale też w sieci) i by jak najszybciej wrócić do formy – do aktywności fizycznej, pracy, normalnego życia. Według mnie z rakiem trzeba, oczywiście w miarę możliwości, normalnie żyć. No, może trochę bardziej zachłannie i intensywnie. Zdecydowanie nie polecam izolowania się, ukrywania choroby i pomysłów na „czekanie już tylko na śmierć”. Mam w sobie ogromną wdzięczność, że w trakcie choroby osoby z mojego otoczenia dały mi wielkie wsparcie, swoją obecność, konkretną pomoc. Gdybym ukrywała raka, nie miałyby szansy mi pomóc, a dzięki jasnej sytuacji i mojej otwartości nasze relacje bardzo się zacieśniły.
Marsz jest takim miejscem i takim czasem, w którym będzie możliwość wymiany doświadczeń z osobami, które przez raka przeszły?
– Tak, bardzo na to liczymy. I w czasie marszu, ale też wcześniej, w naszym specjalnym „różowym miasteczku”, które przez trzy godziny będzie funkcjonować na palcu przed ratuszem. Zanim wyruszymy w trasę MRW, chcemy dzielić się wiedzą oraz doświadczeniami pacjenckimi, stąd pomysł, by poza marszem zorganizować przestrzeń do bycia razem i porozmawiania w atmosferze życzliwości, otwartości i takiej szczególnej kobiecej więzi.
Choroba jest trudna dla samych chorych, ale też dla rodzin. Co bliscy powinni robić w momencie, kiedy w życie rodziny wkracza nowotwór?
– Bliscy powinni przede wszystkim być. Powinni być otwarci i empatyczni, powinni dawać wsparcie, rozmawiać i nie uciekać od konfrontacji z bardzo trudnymi czasami sytuacjami. Jeśli osoba chora nie chce na początku mówić, trzeba dać jej czas, ale bardzo ważne jest, żeby wiedziała, że może ten temat poruszyć, gdy będzie gotowa. Znam kobietę, która w domu, przy mężu i synu, nie mówi o raku, nie mówi o swoich badaniach, operacji, rokowaniach. W jej domu nie ma na to przestrzeni. To bardzo smutne, dla mnie to wręcz piekło. Ta kobieta wsparcie uzyskuje z grupy facebookowej.
Dla bliskich to jest na pewno również duże obciążenie psychiczne, jeśli nie radzą sobie z tą sytuacją, to myślę, że również powinni zwrócić się o pomoc do psychologa. Nikt nie oczekuje bohaterstwa od rodziny, ale mamy prawo liczyć na empatię i jasną komunikację. Najgorsze, co można zrobić, to pozostawić osobę z diagnozą onkologiczną samą.
Dobrze też, gdy domownicy poczytają trochę literatury, bo oni także potrzebują rzetelnej wiedzy – co robić, z czym się mierzyć, jak pomagać. Jest całkiem sporo takich książek, które bardzo polecam.
Zatem 15 października rezerwujemy czas na marsz. Co przygotować, co wziąć ze sobą?
– Prosimy o różowe stroje, albo chociaż różowe akcenty w naszym ubraniu. Jeśli chcemy zrobić sobie koszulkę z unikalnym fluorescencyjnym wzorem, należy przynieść T-shirt. Jeśli będzie pochmurno, weźcie parasolki. I przyjdźcie, bez wymówek, bez lęku, a z otwartą głową, by wygrać życie.
Rozmawiała Joanna Wyrzykowska
Fot. Magda Pater