- Kategoria: News
- Alicja Tułnowska
- Odsłony: 1467
Nasi krewni nie mają wesołych świąt
W internecie, niestety, roi się od haseł antyukraińskich. Mniejsza z tym, czy wypisują je sztuczne boty, czy też nieświadomi bądź głupi ludzie z krwi i kości. Istotne, że za naszą granicą ciągle dzieje się tragedia, która mimo że stała się dla Ukraińców dniem powszednim, to wciąż pozostaje bolącą i krwawiącą codziennością. Jeśli jesteś ksenofobem, to nie łudzę się, że przeczytasz ten artykuł. Ale jeśli masz kumpla ksenofoba, weź go na wizytę do internatu przy koszalińskiej „samochodówce”. Idźcie odwiedzić ukraińskich uchodźców wojennych, którzy od kilku miesięcy tam mieszkają. Zobaczcie, że ich łzy są prawdziwe.
Takie wizyty uświadamiają, że wojna cały czas się toczy. Że to nie jest sztucznie podgrzewany temat z telewizji. Że te zbiórki żywności, darów i pieniędzy rzeczywiście są po coś i dla kogoś.
Wszedłem do świetlicy internatu, a tam tłum. Wiek – przekrojowy. Są staruszki, dojrzałe kobiety, młode matki i dużo biegających dzieci, stoi też kilku mężczyzn młodszych i starszych. Podchodzi do mnie pani Natalia z dzieckiem na rękach i mówi, że pomoże w tłumaczeniu, bo zna trochę polski. Malutka na jej rękach bawi się telefonem.
Podchodzimy do pani Larysy, kobiety w średnim wieku. Pytam, gdzie planuje spędzić święta. – Tu, w Koszalinie, w naszym internacie, w którym obecnie przebywamy. U nas wojna, do czego tam wracać?
Opowiada, że jest z Hostomela, a rodzina jest rozsiana właśnie tam, ale również w Irpieniu i Buczy. – Jestem z nimi w stałym kontakcie, tam ciągle są bombardowania. Wczoraj były, dzisiaj rano były. W mieście nie ma światła, wody i prądu. To jedna wielka niepewność i ciągły strach o bliskich, o moje dzieci, o wnuki.
Szczęście w nieszczęściu, że pani Larysa będzie miała z kim spędzić święta w Koszalinie, bo razem z nią przyjechał do Polski mąż. Pod tym względem mniej szczęścia ma inna Ukrainka, z którą także zamieniłem kilka słów.
Nie wiem, czy mój brat w ogóle żyje
Moja druga rozmówczyni to pani Olga. Pochodzi z Zaporoża. Rosjanie zajęli jej mieszkanie siłą, a pani Olga była zmuszona uciekać z jedną walizką i z trójką dzieci. Nie wiedziała kompletnie, dokąd jedzie. – Moi rodzice też uciekli. Ale teściowie zostali na miejscu. Został też mój mąż i walczy na froncie. Z kolei mój brat, który mieszkał w Mariupolu, został przez Rosjan zabrany do niewoli. Nie wiem, co się z nim dzieje, nie mam z nim żadnego kontaktu.
Pani Olga mówi, że ma sporadyczny kontakt z mężem, więc zadaję bardzo naiwne pytanie, czy małżonek wspominał coś o czasie świątecznym. Odpowiedź jest spodziewana i krótka: – Na froncie nie ma świąt.
To wszystko brzmi jak streszczenie trzymającego w napięciu filmu, a mimo wszystko pani Olga zdaje się mówić o tym bez emocji, jakby z automatu. Dopiero gdy proszę, by podzieliła się wspomnieniami z ostatnich świąt, do oczu napływają jej łzy. – Jesteśmy z okupowanych terytoriów, było ciężko, w sklepach nie można było niczego kupić. Ale przynajmniej byliśmy razem. Teraz święta spędzę sama z dziećmi. I ze świadomością, że mój mąż w tym czasie będzie walczył.
Tymczasowo, ale jak w domu
– A jak święta będą wyglądać u pani? – pytam w końcu moją tłumaczkę, panią Natalię. Słyszę, że z Ukrainy 25 grudnia ma przyjechać jej mąż. Ale cała reszta rodziny spędzi święta w kraju. – Mimo że większość jest ze Lwowa, to tam też żyją praktycznie bez prądu i wody.
Pani Natalia stara się odnaleźć choć trochę radości w tej tragicznej sytuacji i śmieje się, że tej zimy czekają ją aż dwie wigilie, bo ma zamiar świętować zarówno „polskie”, jak i „ukraińskie” święta Bożego Narodzenia. – W przyszłym roku to już tylko raz, według waszego katolickiego kalendarza. Tak będzie lepiej. Nie będziemy świętować w tym samym czasie, co Rosjanie. Chcemy się od nich odciąć.
Ciekaw jestem, czy panie wciąż czują się tu tymczasowo, czy może Polska i Koszalin stały się już dla nich domem? Zamiast odpowiedzi od każdej z kobiet słyszę ogromny wylew wdzięczności, każdego z osobna słucham uważnie. – Bardzo jesteśmy wdzięczni wszystkim Polakom za to, co dla nas robią. Dziękujemy, że Polska nas przyjmuje, że władze miasta nam pomagają. Dzięki temu nasze dzieci czują się jak w domu.
Z wami lżej nam cierpieć
– Polacy mają dla nas otwarte serca, ręce i kieszenie, jesteśmy wam za to przeogromnie wdzięczni – mówi też siostra Anatolia ze Zgromadzenia Sióstr Służebnic. – Pamiętam dobrze, jak organizowaliśmy zbiórkę darów dla dzieci z miejscowości Czerkasy. Były to przede wszystkim maluchy, które na skutek wojny zostały sierotami. Akcję prowadziłam w jednej z koszalińskich szkół. Spłynęło do nas tyle czapek, szalików, rękawic i przyborów szkolnych, że do tej pory mamy nimi dom szczelnie wypełniony! Wysyłamy je na bieżąco i cieszą nas reakcje na te dary. W tym bólu i cierpieniu narodu, jak ktoś na gruzach swojego domu, z licznymi ranami czy okaleczeniami trzyma prezent i się uśmiecha, jest to promyk nadziei. Dzięki postawie Polaków lżej jest nam z tym cierpieniem. Niech wam Boże Dziecię błogosławi!
Rozmowa z siostrą jest dobrą okazją, by podpytać o odcinanie się od kalendarza juliańskiego, o czym wspominała wcześniej pani Natalia. – Faktycznie są takie przymiarki do świętowania zgodnie z kalendarzem gregoriańskim. W tym momencie trwają gorące dyskusje i rozmowy na ten temat. Są to poważne plany. Naród ukraiński chce odłączyć się od Rosji na każdym możliwym szczeblu, z kalendarzem włącznie.
Ciekawi mnie, czy zatem tegoroczna sytuacja, w której jest przyzwolenie na świętowanie zarówno w grudniu, jak i w styczniu, to bezprecedensowe wydarzenie? – Tak naprawdę większość rodzin ukraińskich mieszkających w Polsce z reguły świętuje zarówno według zachodniego, jak i swojego obrządku – przyznaje siostra Anatolia. – W Polsce w okresie świątecznym jest tak wyjątkowa atmosfera, że trudno obojętnie przejść obok. Wiem od wielu osób, że w rodzinach symbolicznie przygotowuje się skromną uroczystość i świętuje wspólnie z Kościołem katolickim.
Święta to ważne wydarzenie religijne, stawiające na piedestale wspólnotę, zarówno w wymiarze wspólnoty chrześcijańskiej, jak i wspólnoty rodzinnej. W tym roku wielowymiarowość tej wspólnoty będzie szczególnie odczuwalna. Sytuacja społeczno-polityczna wciąż jest niestabilna, ludzie są zagubieni w zmieniającej się rzeczywistości, rodziny są z dala od siebie i nad wszystkimi wisi jedna wielka niepewność. – Zdajemy sobie sprawę, że wiernych w Koszalinie mamy w tym roku nieporównywalnie więcej. Przed wojną robiliśmy wspólne wigilie dla tych, którzy przyjechali do Polski do pracy i nie mają z kim spędzić świąt. 6 stycznia też wyprawiamy spotkanie wigilijne dla samotnych, rzecz jasna spodziewamy się dużo większej frekwencji. Ale jak rozmawiam z Ukrainkami, to zauważam, że sporo osób organizuje się we własnym zakresie, sąsiad z sąsiadem, tworzą się momentami całkiem pokaźne grupy. To miłe, że ludzie chcą w swoim gronie świętować – przyznaje siostra Anatolia.
Moja rozmówczyni, poproszona o wskazanie różnic między świętami polskimi i ukraińskimi, przyznaje, że lepiej skupić się na podobieństwach, bo mamy ze sobą wiele wspólnego. – Mamy podobne potrawy, również spędzamy czas w gronie najbliższych, a dzielimy się nie opłatkiem, a prosforą. Ważne są dla nas nabożeństwa świąteczne, przygotowujące wiernych do Bożego Narodzenia. To bardzo uroczyste modlitwy, psalmy i litanie. I w tym roku najważniejsze będą intencje naszych modlitw: o pokój i niepodległość.
Zwracam siostrze uwagę na to, w jakich czasach przyszło nam żyć, że w XXI wieku, w środku Europy trzeba się modlić o pokój i niepodległość. Siostrze napływają łzy do oczu. – Przepraszam. Zawsze się wzruszam, jak o tym mówię. Trudno cokolwiek powiedzieć sensownego na ten temat. Jesteśmy pełni bólu, modlimy się wszyscy.
111 osób, z czego 44 dzieci
Dokładnie tylu Ukraińców przebywa obecnie w internacie przy koszalińskiej „samochodówce”. To jeden z kilku ośrodków w naszym mieście. O uchodźców wolontariusze troszczyli się praktycznie od samego początku. – Standardem było, że przyjeżdżały do nas panie spakowane tylko w jedną lichą reklamówkę – mówi Urszula Komorowska, wolontariuszka i koordynatorka internatu. – Musiałyśmy na szybko stworzyć pakiety pierwszej potrzeby: z kapciami, piżamą, dresami, szczotką i pastą do zębów, kosmetykami. Trzeba było szybko działać, bo przykładowo, dostawałyśmy informację, że jedzie do nas bus z 50 osobami. Każdemu trzeba było zapewnić podstawowe potrzeby życiowe. Na szczęście mieszkańcy Koszalina wykazali się ogromnym sercem, ich hojność i poświęcenie są naprawdę wyjątkowe.
Z biegiem czasu w pomoc uchodźcom włączyło się wiele koszalińskich – i nie tylko – organizacji. Pomaga magistrat, Pracownia Pozarządowa i Era Kobiet. Pomaga Fundacja „Zdążyć z Miłością”. Pomagają pracownice ZUS-u. – Pomaga tak wiele osób, że trudno wymienić wszystkich naraz. Boję się, że kogoś mogę pominąć, a nie chciałabym tego – mówi pani Urszula.
W ostatnim czasie uchodźców przebywających w internacie mocno wspiera Fundacja „Darzyć Uśmiechem”. Zrzesza ona Polaków mieszkających w Holandii, chcących aktywnie działać na rzecz pomocy Ukrainie. Kiedy tylko fundacja wysyła jakieś dary do Polski, zawsze pewna pula jest przeznaczona specjalnie dla koszalińskiego internatu. Obecnie na miejscu działa „sklepik”, gdzie Ukrainki mogą bezpłatnie zaopatrzyć się w rzeczy pilnej potrzeby. Jeśli rzeczy jest za dużo albo stoją nieużywane, po pewnym czasie wysyłane są w transporcie do Charkowa. – Pan Paweł Marek z Kołobrzegu regularnie przekazuje paczki na Ukrainę. Weszliśmy we współpracę, dzięki której rzeczy dostarczone przez koszalinian również trafiają do Charkowa. Dzięki panu Pawłowi do Ukrainy dotarły m.in. niezwykle potrzebne zwłaszcza teraz agregaty prądotwórcze.
19 grudnia dzieci z internatu bawiły się na jasełkach. Każde z nich dostało słodkości. Ich mamy zaczęły przygotowania do wspólnej Wigilii. Nie 6 stycznia, a 24 grudnia będzie łamanie się opłatkiem i prosforą. Za pokój i niepodległość.
Kuba Staniak
Fot. Magda Pater