- Kategoria: News
- Alicja Tułnowska
- Odsłony: 1405
Życie na emigracji, czyli teatr i... pierogi
Według szacunków Głównego Urzędu Statystycznego z 2022 roku wynika, że za granicą przebywa obecnie 2,3 mln Polaków, z czego ok. 1,7 mln żyje na emigracji co najmniej rok. Dziś poznamy historię dwóch pań: Hanna Grosfeld-Buda wyemigrowała do Niderlandów, gdzie prowadzi fundację, która zajmuje się m.in. szerzeniem kultury polskiej za granicą; Izabela Szczęsna natomiast jest znakomitym przykładem tego, że nigdy nie jest za późno na podróże i spełnianie marzeń.
Ile miałyście panie lat, kiedy postanowiłyście wyjechać z kraju?
Hanna Grosfeld-Buda: – Byłam bardzo młodą dziewczyną, kiedy zdecydowałam się na emigrację do Holandii. W moim przypadku była to emigracja serca. Zakochałam się w Holendrze i razem z nim wyruszyłam do Niderlandów. Z perspektywy czasu muszę przyznać, że była to zbyt spontaniczna decyzja, nieprzemyślana. Wydawało mi się wtedy, że nic się nie zmieni, że ten wyjazd spowoduje, że pofrunę na skrzydłach. Jak się później okazało – skrzydła zostały szybko odcięte.
Izabela Szczęsna: – W moim przypadku byłam już na emeryturze, a to wszystko za sprawą moich dzieci. Moje dzieci, można powiedzieć, to takie „pędziwiatry”. Najpierw mieszkały w Stanach i tam chciały mnie i mojego męża sprowadzić, jednak nie mogliśmy wtedy wyjechać, bo musieliśmy zaopiekować się naszymi rodzicami. Później nasze dzieci zamieszkały w Londynie, gdzie nas zabrali ze sobą, ale to był krótki, dwuletni epizod. Wróciliśmy do Polski i naszym dzieciom coś ciągle nie odpowiadało. Pewnego dnia zdecydowali, że wyprowadzają się do Australii i powiedzieli, że zabierają nas ze sobą. Doznaliśmy wtedy szoku. Rozumieliśmy wyprowadzkę do Londynu, ale Australia wydawała się taka odległa i obca dla nas. Młodzi wyjechali w lutym, kiedy my spędzaliśmy czas w sanatorium. W tym sanatorium trochę rozmawiałam z mężem o przeprowadzce do Australii. I tak w grudniu byliśmy już w na drugim końcu świata. Sprzedaliśmy nasze mieszkanie w Polsce, bo wiedzieliśmy, że już nie wrócimy. I tak oto jesteśmy i żyjemy w Australii.
Nowe miasto, otoczenie, praca… To wszystko musiało być dla pań trudne na początku.
Hanna: – Na emigracji wszystko zaczyna się od nowa. Mimo że przyjeżdżając po raz pierwszy do Niderlandów, dobrze mówiłam po angielsku, to okazało się to niewystarczające. Chcąc założyć rodzinę, znaleźć lepszą pracę, poznawać nowych dobrych ludzi, którzy będą nas rozwijać – to trzeba znać dobrze język kraju, w którym się mieszka. Same początki nie należały do najprzyjemniejszych doświadczeń. Wszystko było nowe, musiałam nauczyć się żyć w innym świecie. Od samego początku zdawałam sobie sprawę, że muszę być konsekwentna w swoich planach. Czas płynie bardzo szybko i może się w pewnym momencie okazać, że spędziliśmy 10 lat poza granicami naszej ojczyzny, a np. nie znamy języka kraju, w którym zaczęliśmy mieszkać, można powiedzieć, że wtedy stajemy się tzw. emigranckim kalekami. Ja nie zamierzałam nią być. Zajęło mi rok, żeby nauczyć się języka holenderskiego, którym od tamtego momentu zaczęłam się konsekwentnie posługiwać. Zaczęłam szukać pracy, bo nie miałam zamiaru tracić czasu na bezczynnym siedzeniu i w pewnym momencie założyłam swoją własną fundację Buda Staging Performance.
Izabela: – U nas sprawy trochę się skomplikowały, bo nie chcieliśmy być nielegalnie w Australii, więc kiedy nasza wiza turystyczna wygasła, to wyjechaliśmy stamtąd. Co prawda założenie było takie, że wyjeżdżamy na chwilę, załatwiamy wizę rodzicielską i wracamy. A zostaliśmy trzy lata na Bali. Dlaczego Bali? Było najbliżej Australii, dzięki czemu nasze dzieci mogły nas często odwiedzać. Jak już wróciliśmy do Australii, to sytuacja nas zmusiła do nauki języka angielskiego. Jesteśmy w tym wieku, że nas w szkole uczono tylko języka obcego wtedy „słusznego” (śmiech). To, co mnie najbardziej zaskoczyło, to to, że Australijczycy są z natury bardzo powolni i nigdzie się nie śpieszą. Dla mnie – wychowanej w Polsce – był to szok kulturowy. Teraz już wiem, że nie ma gdzie się spieszyć, przecież nikt mnie nie goni.
Mimo że wiele lat temu obie panie opuściłyście Polskę, to została wam ona w sercu. Na co dzień staracie się rozpowszechniać kulturę polską za granicą. Jak to robicie?
Hanna: – Od 2017 roku postanowiłam, że z moją fundacją będziemy działać również w ramach Polonii, a wynikało to po prostu z potrzeby serca. Zapragnęłam wrócić do języka ojczystego, pracować w tym języku i tak zrodził się pomysł na to, aby produkować sztuki dla Polaków w Niderlandach. Niedawno wystawiliśmy dramat Sławomira Mrożka pt. „Emigranci”, który można powiedzieć, był naszą pierwszą taką polską produkcją. Oczywiście, wcześniej wystawiałam sztuki polskie, ale zazwyczaj grali w nich aktorzy holenderscy lub belgijscy. Natomiast teraz w sztuce „Emigranci” grają aktorzy z Polski. Moja fundacja poza tym, że wystawia i tworzy sztuki dla Polaków, to również sprowadza przedstawienia z Polski dla Polonii w języku polskim. W tym roku mieliśmy np. koncert, teatr z Krakowa z monodramem czy z przedstawienia dla dzieci.
Izabela: – Choć jestem na emeryturze, to nie dla mnie leżenie pod palmami i nicnierobienie. Na co dzień rozpowszechniam w Australii polską kuchnię. Lepię pierogi, gotuję polskie potrawy, bo wiadomo też, jakie są polskie emerytury, więc warto sobie do nich dorobić. Udało nam się zebrać grupę kobiet – Polek, które spotykają się co jakiś czas i gotują polskie dania. Bardzo się cieszymy, że jest popyt, bo trzeba przyznać, że Australijczycy są zainteresowani, a także zainteresowana jest Polonia ze starej emigracji, która już po kilkadziesiąt lat siedzi w Australii, a dzięki naszym potrawom wracają wspomnieniami do dzieciństwa.
Chciałabym na chwilę zatrzymać się przy spektaklu „Emigranci”, który pani Hanna reżyserowała (na zdjęciu). Spektakl trochę różnił się od oryginalnej wersji Sławomira Mrożka.
Hanna: – Nowością w spektaklu było to, że po raz pierwszy w jego historii, tak mi się przynajmniej wydaje, obsadziłam w głównej roli kobietę, która gra postać XX. AA jest mężczyzną. I muszę szczerze powiedzieć, że to się bardzo dobrze sprawdziło, bo dało to taki głębszy i rzeczywisty obraz współczesnej emigracji, na którą decyduje się bardzo wiele kobiet. Emigracja kobiet różni się znacząco od emigracji mężczyzn, bo inaczej w ustach kobiet brzmi nostalgia czy tęsknota za dziećmi niż w przypadku mężczyzn. Co więcej, bardzo często kobiety podczas emigracji pracują poniżej swoich kwalifikacji czy kompetencji i to jest bardzo smutne. Dzięki zabiegowi, jaki zastosowałam, wiele Polek będących na emigracji mogło utożsamić się z postaciami granymi przez aktorki.
Czy tęsknią panie za ojczyzną?
Hanna: – Trudno jest się odciąć od Polski całkowicie. Mam tam swoją rodzinę, bliskich, dla których regularnie wracam, dzięki czemu uzupełniam sobie co jakiś czas tę tęsknotę. Jednak warto zwrócić uwagę, że zbudowałam w Holandii swoje życie i tu jest jego miejsce. Tu mam pracę, znajomych więc to nie do końca jest tak, że tęsknie za Polską, bo zapuściłam swoje korzenie w Holandii. Myślę, że mój przykład pokazuje, jak powinna wyglądać poprawna emigracja, bo jeśli człowiek tęskni za swoją ojczyzną cały czas – to może znaczy, że nie powinien emigrować.
Izabela: – Czasem tęsknię za lasami sosnowymi, zbieraniem grzybów, bo bardzo lubiłam jeździć na grzyby. Tęsknię z naszymi pięknymi mazurami, za polską wiosną i tym świeżym powietrzem, bo w Australii jest inny klimat. Tak poza tym, to muszę przyznać, że w Australii fajnie się żyje.
Czy mają panie wrażenie, że opuszczając Polskę coś utraciłyście?
Hanna: – Myślę, że to pytanie zadaje sobie każdy emigrant, ponieważ życie na emigracji trzeba było od początku sobie ułożyć. I nie ma co się oszukiwać – nie wszystko wyszło nam tak, jak sobie to zaplanowaliśmy. Jednak ja uważam, że to, co jest – widocznie było nam przeznaczone, bo nie wierzę w przypadki. Dlatego też nie uważam, żebym przez emigrację coś utraciła. Najwyraźniej moje życie miało się tak potoczyć.
Izabela: – Nie utraciłam niczego, bo mam tu swoich bliskich, których kocham, mam tu, na miejscu, blisko siebie. Chciałabym na koniec powiedzieć, z przekazem dla młodych: nie bójcie się realizować swoich marzeń. Marzenia bez względu na wiek zawsze można zrealizować, czego przykładem jestem ja. Nie bójcie się, młodzi. Świat stoi przed wami otwarty.
Rozmawiała Monika Kwaśniewska
Fot. Archiwum prywatne