- Kategoria: News
- Alicja Tułnowska
- Odsłony: 1728
Związek to odpowiedzialność
Małżeństwem są od 30 lat, zawodowo tworzą duet od 2001 roku. Od 10 lat organizują Festiwal Uśmiechu rozpoczynający „Bezpieczne wakacje”. We współpracy z UM realizują cykl „Wesołe podwórka”, kiedy to oni przychodzą do dzieci w ich miejscu zamieszkania. Rozmawiamy z jednymi z najbardziej rozpoznawalnych postaci Koszalina – klaunami Kulkami, na co dzień po prostu mężem i żoną, o tym, jak się udaje żyć i pracować wspólnie tyle lat.
Podobno macie zupełnie inne zawody… Skąd to aktorstwo i postacie klaunów?
Mąż: – W młodości bywałem mimem, próbowałem sił w kabarecie amatorskim. Z wykształcenia jestem mechanikiem i nawet rok w tym zawodzie pracowałem. Jednak zawsze marzyłem, by w życiu robić to, co lubię, tylko nie do końca wiedziałem, co to będzie. Kiedyś u przyjaciół ktoś rzucił, że jestem niezłym aktorem, może bym na tym zarabiał. To mnie zastanowiło. Zacząłem od pracy mikołaja i bardzo mi się spodobało.
Żona: – Ja miałam jedno aktorskie doświadczenie. W bloku z koleżankami zrobiłyśmy dla dzieci przedstawienie. A teraz uwielbiam swoją pracę i kocham relacje z dziećmi. Z wykształcenia jestem ogrodniczką.
Skąd się wzięli pani Kulka i pan Kulek – klasyczni klauni, jakich znamy np. z areny cyrkowej?
Ż.: – Coś takiego jak klaun bawiący dzieci na urodzinach było wtedy znane jedynie z amerykańskich filmów. I tak jakoś, także z faktu, że lubiliśmy cyrk, powstały te postacie.
M.: – Nazwa narodziła się przypadkiem. Graliśmy w jednostce wojskowej i organizator zapytał, jak nas przedstawić. Wtedy byliśmy po prostu klaunami. Zorganizował konkurs rysunkowy, jeden z obrazków był podpisany „Kulka”.
Ż.: – Spodobało nam się. Ale wtedy jeszcze robiliśmy to dorywczo, nie myśląc, żeby się z tej pracy utrzymywać, jak dzisiaj. Mąż był mikołajem, ja mu pomagałam, woziłam, załatwiałam sprawy organizacyjne.
Wymyśliliście także wizerunek...
Ż.: – Od początku postanowiliśmy, że kostiumy będą z klasą, barwne, ale bez chaosu, nadmiernej pstrokacizny. Do tego robimy niemal klasyczny make-up klauna.
M.: – Ja się całkiem nim nie zakrywam, bo dużo rozmawiam z dziećmi i chcę zachować kontakt.
Skąd je macie?
Ż.: – Szyje je nam od lat ta sama krawcowa, oczywiście według naszych projektów. Robimy buty na miarę. Muszą być takie wyolbrzymione, jak to w tej sztuce, ale i wygodne. My w nich biegamy, tańczymy… I wystarczają na dwa sezony. Wiele elementów strojów ściągamy z USA, tam jest ogromny wybór. Na każdy sezon w zasadzie szyjemy nowe, więc mamy ich pełne szafy, bo stare szkoda wyrzucić. One się nieco zmieniają z latami, ale staramy się zachować nasz rozpoznawalny styl.
M.: Produkty do charakteryzacji też sprowadzamy z USA. To specjalne, dobrej jakości farby, odporne, trwałe i nieuczulające.
Czy ktoś was rozpoznaje, kiedy jesteście „w cywilu”?
M.: – Przede wszystkim po głosie pani Kulki. Ale sam nie wiem, po czym mnie, bo pytają na wczasach w odległym od Koszalina miejscu: „Przepraszam, pan Kulek?”.
Ż.: – Ja często słyszę np. przy kasie w sklepie: „Skądś panią znam…”. Ostatnio ktoś mnie rozpoznał po uśmiechu. Kiedyś na zakupach dziecko do mnie machało, ja odpowiadam. Mama zdziwiona, a dziecko tłumaczy, że to pani Kulka.
Sami też chyba przywykliście do tych imion?
Ż.: – Czasami w domu mówimy tak do siebie. Kiedyś zaginęłam mężowi w dużym markecie i nagle słyszę z głośnika: „Pani Kulka jest proszona do kasy”. To było w Koszalinie, gdzie nas znają i cały sklep się śmiał. Pan Kulek zrobił to odruchowo.
Dzieci was lubią? Jak to okazują?
M.: – Chętnie się przytulają. Wszyscy robią sobie z nami zdjęcia. Zawsze na to pozwalamy. My im zawsze mówimy, że są dobre, z pięknymi uśmiechami. Czują, że je szanujemy. I pewnie dlatego nas lubią, tak jak my je. Zdarza się, że podchodzi dorosła osoba i mówi, że nas zna, bo bawiliśmy się razem na jakiejś imprezie.
Ż.: – Albo podbiegają nastolatki ze zdjęciami sprzed lat. Kiedy się pojawiamy, to dzieci, które już bawiliśmy, biegną z rozłożonymi rekami i okrzykiem radości – „Kulki!”. To jest ogromna przyjemność.
M.: – Gramy w kilku tych samych hotelach od lat. I wiemy, że jak ktoś rezerwuje miejsce, to pierwszym pytaniem bywa, czy będą Kulki.
Ale nie wszystkie dzieci są zawsze grzeczne?
M.: – Czasem, nie wiadomo dlaczego, mają ochotę klepnąć nas po... pupie. I czasem to robią. Nieraz udajemy, że nic się nie stało, ale częściej reagujemy stanowczo.
Ż.: – Podchodzę do dziecka i mówię – „Nie rób tego”. Albo pytam „Czy ja ciebie też biję?”. A że mówię swoim głosem, nie pani Kulki, to robi wrażenie i skutkuje. Bardzo nieznośne dzieci biorę za rękę i odprowadzam na bok czy na tylne miejsca w sali. Kiedyś mała dziewczynka rozpłakała się i uciekła w ogóle z sali. Przyszła babcia i była zdziwiona, że jej grzeczna wnuczka odważyła się klepać Kulka po pupie. Zrobiła to pewnie pod wpływem emocji.
M.: – Takie zachowania wliczamy w tzw. ryzyko zawodowe.
Ż.: – Dzieci zwracają się do nas „Kulka”. Ja kiedyś też tak mówiłam do partnera, ale od jakiegoś czasu używamy formy pan Kulek, on – pani Kulka. To nadaje jednak potrzebny w pracy z dziećmi dystans. Zabawa zabawą, ale stawianie granic jest potrzebne.
Wyobrażacie sobie pracę osobno?
M.: – Stworzyliśmy taki „produkt” pod nazwą klauni Kulki. Osobno to byłoby coś zupełnie innego.
Ż.: – Czasem choroba zmusza do zastąpienia jednej osoby. Najczęściej to mnie zastępowała córka. Kiedyś musiałam wystąpić sama, to dzieci zamiast się bawić, bez przerwy pytały: „A gdzie pan Kulek, a kiedy przyjdzie?”.
Bawicie dzieci w domach kultury, ośrodkach, hotelach, na imprezach prywatnych. Wszystkie są jednakowe?
Ż.: – Są dwa rodzaje imprez. Pierwszy to ten, gdy przychodzimy do dzieci, które nas już znają. Wtedy od razu jest dobra zabawa. A kiedy przychodzimy do tych, które spotykają się z nami pierwszy raz, czasem same się nie znają – trzeba je rozruszać, nawiązać kontakt. Wtedy ja idę na pierwszy ogień. Rozmawiam, każde dziecko witam, chwalę stroje.
M.: – Ja wolę takie imprezy, gdzie jest konkretna oprawa budująca od razu klimat – np. to Dzień Dziecka, „Bezpieczne wakacje”. Dzieci wtedy doskonale się bawią, bo są od razu do zabawy nastawione.
Są próby przed występami?
M.: – Mamy próby w domu, ale tak, żeby zapamiętać tekst, czynności.
Ż.: – Robimy zarys, bo i tak klimat imprezy i same dzieci weryfikują nasze pomysły.
Czy córki poszły w wasze ślady, złapały tego bakcyla, który was nakręca?
Ż.: – Czasem nam pomagały, jedna z córek nadal to robi w razie potrzeby. Ale wybrały zupełnie inne zawody, w których się spełniają, tak jak my w naszym.
M.: – Młodsza ma jakieś inklinacje artystyczne, pisze wiersze, nawet napisała dla nas książkę.
Czy macie podział obowiązków?
Ż.: – Ja jestem tą osobą, która pilnuje terminów, czasu, programu, rozmawiam z klientami.
M.: – A ja zajmuję się stroną artystyczną – przygotowuję scenariusze, opracowuję zabawy, skecze. W czasie programu też się bardziej chyba wygłupiam, bo pani Kulka raczej tonuje dzieci. Ale jak impreza jest udana, wytwarza się jakaś chemia i wszystko się niemal samo nakręca. Czasem aż żal, że zapominamy zapisać skecze, które nam się tak same urodziły. W te nasze role weszliśmy naturalnie, każde z nas korzysta ze swoich lepszych stron, robi to, co mu wychodzi lepiej.
To nikt nie jest tu kierownikiem?
M.: – Wszystko robimy razem, ale tak naprawdę szefem jest pani Kulka.
Jak to jest pracować wspólnie tyle lat, kiedy sami jesteście dla siebie i szefem, i pracownikiem?
M.: – Jak się ma szefa, to praca jest zawsze jakoś oceniana, a ja nie mam nic do gadania. My w naszej pracy jesteśmy na równych prawach i czujemy się swobodnie, od razu mówimy, co zrobiliśmy lepiej, co gorzej. I jak trzeba, zmieniamy.
Czyli – nie kłócicie się?
M.: – Pewnie, że się kłócimy. Cały czas. O co? A o nic, jak to zwykle bywa. Ze względu na wspólną pracę musimy szybciej o tym zapomnieć, wybaczyć sobie, bo nie ma czasu na ciche dni.
Ż.: – Jesteśmy z sobą 24 na 24. Razem żyjemy, pracujemy i odpoczywamy.
To jak dajecie radę tak przez 30 lat? Jaka jest wasza recepta na taki trwały związek?
Ż.: – Życie w małżeństwie, w związku to przede wszystkim odpowiedzialność. Tak to rozumiem. Tu już nie ma tylnej furtki na wszelki wypadek. My zaczęliśmy od tego, że ufamy sobie. I tak jest do dzisiaj.
M.: – Dziś ludzie jakoś uciekają od siebie. Jest para, ale mają odrębne pieniądze, hobby, towarzystwo… A w związku trzeba trochę z siebie poświęcić. I to jest dla mnie wartością. A nie tak, że chcą być w związku i nadal „wolni”.
Jak odpoczywacie po pracy? Jak dbacie o kondycję?
M.: – Dbamy przede wszystkim o gardło, bo pracujemy przecież głosem. I mimo to zdarza mi się je zedrzeć podczas pracy. A gramy około 300 imprez rocznie.
Ż.: – Nie pijemy zimnych napojów, klimy nie mamy nawet w aucie. A jak gdzieś jest, prosimy o wyłączenie. Lubimy basen.
M.: – A ja najbardziej lubię odpoczywać spacerując po lesie, Górę Chełmską schodziłem w każdą stronę. A czasem najbardziej mi odpowiada leżenie do góry brzuchem.
Ż.: – Lubimy też podróże, a podczas nich zwiedzać zamki.
Teraz jest mniej imprez, gdzie was można spotkać?
Ż.: – W najbliższą sobotę będziemy na lodowisku na Rynku Staromiejskim w godz. 11-13.
Rozmawiała Dana Jurszewicz
Fot. Magda Pater