- Kategoria: News
- Alicja Tułnowska
- Odsłony: 2696
Spacer śladami siostry Berthy
Sobota, 23 lipca, była dniem, gdy blisko 30 miłośników historii Koszalina, pasjonatów dawnych dziejów odbyło spacer śladami przełożonej Diakonis Salem Berthy von Massow (1872-1945). Hasłem przewodnim wycieczki było motto siostry Berthy: „Bóg zabiera swoich robotników, ale ich dzieło pozostaje”.
Organizatorem spotkania był koszaliński oddział Głównej Biblioteki Lekarskiej, a patronem Stowarzyszenie Bibliotekarzy Polskich, Koło w Koszalinie. Przewodnikiem dla uczestników została Iwona Sławińska, która przez 25 lat uczyła historii w Liceum Medycznym w Koszalinie, obecnie zajmuje się badaniem dziejów ochrony zdrowia i popularyzacją historii miasta i ludzi związanych z Koszalinem, pełni też funkcję sekretarza redakcji „Rocznika Koszalińskiego”. Wycieczka rozpoczęła się jeszcze przed południem.
Poznawanie historii
Zaczynając od zbiegu ulic Piłsudskiego i Chałubińskiego, z opowieści Iwony Sławińskiej można było dowiedzieć się sporo o historii pozyskania działki pod budowę szpitala przez Zgromadzenie Diakonis Salem. – Wycieczka odbyła się w sposób chronologiczny, najpierw teren przy dawnej ulicy DanzigerStrasse (działka nr 88), w którym powstał szpital, potem kolejne budynki – szpital, dom macierzysty, dom dziecka, dom dla emerytowanych sióstr, międzywojenne budynki z lat 30. XX w., pamiątkowy obelisk na ul. Chałubińskiego i cmentarzyk przy ul. Słupskiej – informuje Iwona Sławińska.
Podczas spotkania i omawiania kolejnych lokacji, można było dowiedzieć się więcej o Bercie von Massow, koszalińskich diakonisach i ich dziele, które obejmowało nie tylko szpital. – Wiele dokumentów dotyczących Diakonis Salem znajduje się w ich Domu Macierzystym, w Minden, gdzie odbudowały swoje zgromadzenie po ewakuacji z Koszalina. Mam sporo materiałów, publikacji w języku niemieckim na temat sióstr i Berthy von Massow. Dają nowe spojrzenie na ich działalność – podsumowuje Iwona Sławińska.
– Spotkanie trwało półtorej godziny, a wiek uczestników był bardzo zróżnicowany. Na terenie szpitala zatrzymaliśmy się przy dawnej pastorówce, potem pod tablicą upamiętniającą Berthę von Massow przy obecnym budynku dyrekcji wspominaliśmy wizytę aktualnej przełożonej Salem, która miała miejsce w październiku ubiegłego roku. Następnie zatrzymaliśmy się przy aktualnym Oddziale Ginekologii. Zakończyliśmy nasz spacer przy stojącym niedaleko pamiątkowym głazie, odkrytym w latach 90. Na zakończenie odwiedziliśmy miejsce pochówku sióstr diakonis, gdzie zapaliłyśmy symboliczny znicz pamięci – dodaje współorganizator wydarzenia Magdalena Młynarczyk- Wezgraj.
Okazuje się, że działalność Zgromadzenia Diakonis Salem była w Koszalinie szeroko zakrojona. Przybyły one ze Szczecina i w naszym mieście prowadziły poza nowoczesnym szpitalem także sierociniec i szkołę. – Siostry starały się o to, by ich działalność była samofinansująca się, prowadziły więc gospodarstwo rolne, zajmowały się ogrodnictwem – wyjaśnia Iwona Sławińska.
Budynki były zelektryfikowane, posiadały centralne ogrzewanie, telefony, nowoczesne laboratorium, kuchnię. Bardzo duża w tym zasługa wizjonerki Berthy von Massow. Była ona przełożoną sióstr ze Zgromadzenia Diakonis Salem w Szczecinie, które w 1912 r. osiedliły się w Koszalinie. Zgromadzenie Salem (Salem, czyli pokój) powstało w 1868 r. w Szczecinie. Co ciekawe, Bertha von Massow znalazła się w zakonie, mimo że wywodziła się ze szlacheckiej rodziny, była córką prawnika i starosty insterburskiego. Mogła więc wybrać inne życie. Tymczasem, po śmierci założycielki zgromadzenia Thekli von Hünerbein, 31-letnia Bertha rozpoczęła kierowanie Zgromadzeniem Salem.
Siostra Bertha
Jakm mogła być człowiekiem? Ze starej fotografii przebija spokój oczu i delikatny uśmiech, pokora, skromność. Dziś są to bardzo rzadkie cechy – wtedy, dla kogoś, kto chciał pomagać chorym i ludziom w potrzebie, pójście za głosem Słowa Bożego było czymś naturalnym.
Bertha von Massow decyduje się na przenosiny do Koszalina. Władze miejskie Koszalina chętnie zgodziły się na przyjazd sióstr. Zjawiły się one w 1911 r., a zaledwie dwa lata później doprowadziły do wybudowania szpitala miejskiego imienia cesarza Wilhelma. Diakonisy ze zgromadzenia przebywały także w Sławnie i Darłowie. Jaka była ich ilość? Całkiem spora. W 1928 r. na Pomorzu znajdowało się aż 110 diakonis, w tym 102 w nowicjacie.
Diakonisy, uczyniły ze szpitala jedną z najbardziej znanych placówek medycznych w regionie. To na jego podwalinach, w zupełnie nowej rzeczywistości, miał rozpocząć funkcjonowanie Szpital Wojewódzki im. Mikołaja Kopernika. Wspomoogli wkrótce siostrę Berthę lekarze: dr Walter Rohleder (jako szef szpitala) i dr August Knorr.
Jak pokazała historia, budowa szpitala odbyła się w samą porę. W 1914 r. wybuchła straszliwa I wojna światowa. Wówczas w koszalińskim szpitalu przebywało nierzadko kilkuset rannych żołnierzy. Operatywność siostry Berthy przyczyniła się do tego, że rozpoczęła się budowa kolejnego skrzydła szpitalnego. W kolejnym konflikcie, jakim była II wojna światowa, szpital i Dom Macierzysty sióstr stanowiły dla wielu rannych miejsce opieki i wsparcia. Siostry Salem pomagały wszystkim, otoczyły też opieką polskich robotników przymusowych. Niestety, kres spokoju przyniósł marzec 1945 r. i zbliżający się front.
Gdy na początku marca oddziały Armii Czerwonej pojawiły się w bezpośredniej bliskości Koszalina, większość sióstr, dzieci z domów dziecka i ranni przewiezieni zostali wgłąb III Rzeszy. Do Flensburga wysłano w sumie blisko 1000 osób – dzieci, pacjentów, większość sióstr, pastorów. Ale szpital w Koszalinie pełnił nadal swoją rolę i pozostało w nim około 20 zakonnic.
Czy pozostałe na miejscu siostry liczyły się z tym, że dojdzie do grabieży lub gwałtów i nie poszanowania habitu, jak też mordowania rannych? Tego już nie wiemy. Mogły oczekiwać rycerskości i szacunku, ale równie dobrze zdawały sobie sprawę z tego, że zostaną zdane na pastwę zwycięzców. A ci mogli siostry zabić, okraść, zbezcześcić ich cześć, ba, nawet wywieźć gdzieś w nieznane!
Zachowanie żołnierzy Armii Czerwonej owiane było złą sławą, grabiono i mordowano bez względu na wiek. Wieści o tym zapewne docierały do mieszkańców Koszalina, wszak w mieście nie brakowało rannych żołnierzy Wehrmachtu i cywilnych uciekinierów. Już po wkroczeniu do Koszalina czerwonoarmistów szpital miał stać się lazaretem wojennym. Rosjanie pojawiali się w Domu Macierzystym i szpitalu kilkakrotnie. Tylko dzięki znajomości języka rosyjskiego przez siostrę Margarete Eckert, która była nauczycielką, udało im się uniknąć grabieży i aktów agresji.
Jak zginęła Bertha von Massow? Możliwe, że było tak, że w dniu 4 marca wcześnie rano, siostry zebrały się w kościele, pilnowane przez uzbrojonego czerwonoarmistę. Nagle jedną z młodych sióstr próbowano wyciągnąć z grona, na co pozostałe diakonisy zareagowały, zasłaniając niedoszłą ofiarę gwałtu. Broniła jej również siostra przełożona. Wtedy to wściekły żołnierz uderzył Berthę von Massow kolbą karabinu w głowę , w wyniku czego upadła na posadzkę z pękniętą czaszką. To spowodowało że czerwonoarmiści opamiętali się i wycofali, a siostry mogły zająć się ranną przełożoną.
Bertha von Massow zmarła w wyniku obrażeń 6 kwietnia 1945 roku o godzinie 19.35. (chociaż poadawana jest też inna data, 7 kwietnia 1945 roku o godz. 19.37). Prawie do końca pozostawała świadoma, nie umarła od razu, walcząc z ogarniającą ja słabością i czerwonką, na która byłą chora. Trzy siostry pochowały ją w nocy 12 kwietnia na starym cmentarzu, na obecnej ulicy Młyńskiej. Ponoć postawiony później na grobie drewniany krzyż, oprócz dat i imienia oraz nazwiska, zawierał tylko jedno słowo „wierne”.
Śmierć siostry Berthy nie zakończyła działalności zgromadzenia. Przeciwnie, pamięć o niej i jej dziele trwa do dziś, a mieszkańcy Koszalina z roku na rok, choćby dzięki takim spacerom, dowiadują się o niej coraz więcej.
Tomasz Wojciechowski
Fot. K. Wilczek