- Kategoria: News
- Alicja Tułnowska
- Odsłony: 3513
Tajemnice „ekonoma”
Niemiecki okres historii koszalińskiego „ekonoma”, czyli Zespołu Szkół nr 1. im. Mikołaja Kopernika jest czasem niezwykle ciekawym, momentami wręcz tajemniczym. Świadczą o tym podziemia szkoły i pozostałości infrastruktury, na które natknąć można się jeszcze dziś.
Zacznijmy jednak od początku. Z mroku dziejów wyłania się Królewskie Seminarium Nauczycielskie i rok 1816. Początkowo nie mieściło się ono w obecnym gmachu szkoły przy ul. Andersa 30, ale już w październiku 1828 r. dokonano uroczystego otwarcia nowej siedziby tegoż seminarium. Przyczynił się do tego wieloletni dyrektor szkoły, pochodzący z Darłowa Johann Wilhelm Matthias Henning, który zarządzał placówką w latach 1827-1851.
W nowym budynku znajdowały się klasy, dwa mieszkania służbowe, pokoje dzienne i sypialnie dla seminarzystów. W latach 1830-1831 wzniesiono budynek gospodarczy oraz kolejny budynek mieszkalny i wykładowy. Niestety, wybuchł w szkole pożar, który strawił część pomieszczeń. Miało to miejsce w nocy z 22 na 23 stycznia 1869 r. Żywioł zniszczył większą część budynku i musiano szukać kwater dla nauczycieli, seminarzystów i dzieci ze szkoły ćwiczeń. Niektórych seminarzystów przeniesiono nawet do Barcina w powiecie sławieńskim.
Seminarium i gimnazjum
Na szczęście, w 1872 r. postanowiono gmach odbudować. Podjął się tego berliński architekt Gustav Knoblauch, wzorując się na angielskim gotyku. Do dziś budynek zachował w dużej części swą pierwotną formę. W ramach Seminarium działała ochronka dla małych dzieci i niedzielna szkółka dla uczniów rzemieślników, w których seminarzyści przygotowywali się do wykonywania zawodu. Ważnym przedmiotem była gimnastyka. Najpierw ćwiczono na świeżym powietrzu i niewielkim boisku. Solidna, murowana sala gimnastyczna powstała dopiero w latach 30. XX w. Za to można było zawsze skorzystać z kąpieli – od roku 1842 seminarzyści korzystali z pływalni na Dzierżęcince oraz z nowej pływalni miejskiej w rejonie obecnej ul. Racławickiej.
Koniec seminarium przyniósł rok 1925, gdy nastąpiła likwidacja tego typu placówek. Ostatni nabór odbył się w 1922 r., natomiast ostatni egzamin końcowy miał miejsce wiosną 1925 r.
Działało jednak powołane w 1821 r. Królewskie Gimnazjum dla chłopców, które przetrwało aż do 1945 r. Początkowo otwarto tylko 4 klasy i przyjęto nieco ponad 70 uczniów. W różnych etapach funkcjonowania kształciło się tu nawet do 600 uczniów. W 1925 r. rozpoczęto przenosiny gimnazjum do budynku obecnego „ekonoma”. Trwało to 5 lat. Około 1930 r. przed szkołą pojawił się również pomnik ku pamięci poległych w I wojnie światowej koszalinian.
Szkoła miała w swojej historii 12 dyrektorów. Pierwszym był dr Muller (1821-1851), a ostatnim dr Marufke (1940-1945). W 1944 r. odbył się ostatni egzamin maturalny. W gimnazjum uczono łaciny, greki, francuskiego i angielskiego, matematyki, historii, niemieckiego, śpiewu, tańca i muzyki. Jednym z najbardziej znanych absolwentów gimnazjum (rocznik 1839) był urodzony w Świdwinie Rudolf Ludwig Karl Virchow – niemiecki patolog, antropolog i higienista. Był on też w 1873 r. twórcą słynnego pojęcia „Kulturkampf”.
Uczniowie gimnazjum, wychowani w duchu patriotyzmu, aktywnie uczestniczyli w życiu Koszalina. Na przykład w 1859 r. odwołano zajęcia, aby mogli oni wziąć udział w uroczystym otwarciu połączenia kolejowego ze Szczecinem.
Po likwidacji seminarium, obecny budynek przy ul. Andersa, o czym już wspomniano – poddano gruntownemu remontowi. Czy wiele się zmieniło? – Pokój nauczycielski znajdował się w tym samym miejscu co dziś, gabinet dyrektora był obok, a biblioteka szkolna znajdowała się na I piętrze w gabinecie biologii, obok pokoju nauczycielskiego. W miejscu dzisiejszego wybetonowanego boiska było takie „klepane” z bieżnią pod płotem – wyjaśnia Maciej Żytkiewicz, nauczyciel historii w koszalińskim „ekonomie”.
Podziemia, kolumny i inne tajemnice
Czy faktycznie w „ekonomie” momentami czas się zatrzymał? Patrząc na wysokie korytarze, framugi, poniemieckie schody i poręcze pamiętające dawną epokę, odnieść można wrażenie, że tak. Przy odrobinie wyobraźni zobaczymy starszego pana z kręconym wąsem, w surducie i binoklach, który mija ubranych w regulaminowe stroje, zdyscyplinowanych uczniów.
Być może podczas niespodziewanej inspekcji ów jegomość korzystał z jednego z widniejących w ścianie otworów, który mógł być urządzeniem np. do… skrytej obserwacji lub podsłuchu uczniów. Pozostałość po zamku i zamknięciu takiego urządzenia widać dziś przy wejściu do jednej z sal lekcyjnych. Najciekawsze jednak są podziemia, piwnice, które ulokowane są w lewym skrzydle budynku, patrząc od frontu. Zachowały się one w oryginalnym stanie. Aby się w nich poruszać, trzeba uważać na głowę, gdyż są one niskie i dość wąskie. Ściany stanowi czerwona cegła z epoki, nad głową biegną kable i rury ciepłownicze. Istnieją odnogi w postaci licznych mniejszych sal, pomieszczeń. W nich natknąć się można np. na poniemieckie wieszaki w szatni, toaletę z poniemiecką glazurą i stare ławki, które mają w blacie miejsce na kałamarz. Z boku jednej ze ścian w piwnicy stoi stary, ciężki i masywny sejf, pamiętający czasy XIX w. Uprzedzając z góry ciekawość wszystkich pasjonatów i poszukiwacz skarbów – był już otwarty i nic w nim nie znaleziono.
Jeden z tuneli prowadzi do zamurowanej ściany. Przechodzą przez nią co prawda rury ciepłownicze, ale pozostaje pytanie, gdzie dalej mógł prowadzić korytarz, który zamknięto cegłą pamiętającą czasy niemieckie? Czy coś ukryto, a może tunel wiódł dalej, poza teren szkoły? Tego nie wiemy, gdyż dostęp z drugiej strony jest dziś niemożliwy. W części piwnicy pełnej różnych pomieszczeń i krętych korytarzy znaleźć się można w tzw. „labiryncie”, jak w żargonie szkolnym określa się to miejsce. Ponoć „ekonom” przez krótki czas pełnił funkcję szpitala polowego dla czerwonoarmistów, gdy ci weszli do Koszalina. W miejscu, w którym akurat stoję miało znajdować się prosektorium.
Osobny temat stanowią znajdujące się w podziemiach „ekonoma” kolumny, a właściwie ich głowice. Jest ich osiem i wykonane są w stylu klasycznym, co zupełnie nie pasuje do charakteru dawnej szkoły. – Możliwości są dwie. Albo te głowice już tu były, albo pochodzą z dawnego, niemieckiego muzeum w Koszalinie. Pozostaje otwarte pytanie, jak się znalazły w piwnicach, jakim sposobem je przetransportowano? Pozostałości kolumn są ciężkie, masywne, korytarze są za to wąskie – wyjaśnia Maciej Żytkiewicz, który jest moim przewodnikiem po odkrywaniu historii „ekonoma”.
Jeśli głowice kolumn pochodziły jeszcze z niemieckich zbiorów muzealnych z muzeum przy obecnej ul. Piłsudskiego, to dlaczego znalazły się akurat w obecnym „ekonomie”? – Podobno pierwszym po wojnie polskim dyrektorem naszego muzeum był germanofil. Gromadził pozostałości po ekspozycjach niemieckich, magazynował je. Ale władzy się to nie spodobało i zastąpił go człowiek z innym nastawieniem do dóbr kultury i sztuki. Więc możliwe, że głowice ukryto przed zniszczeniem, na zasadzie znalezienia miejsca u kogoś, kto je przechowa. I tak mogły trafić do nas – przypuszcza Maciej Żytkiewicz. – Pamiętam, że podobne fragmenty kolumn leżały jakieś 25-30 lat temu na trawniku koło willi, będącej wtedy siedzibą muzeum na ul. Piłsudskiego. Stanowiły pewnie element ekspozycji.
Zostawmy na chwilę nierozwikłaną zagadkę kolumn i przenieśmy się do małej sali gimnastycznej szkoły. Tam też czekają nie lada ciekawostki. Jedną z nich są wychodzące z podłogi dwa metalowe słupki, używane zapewne za czasów niemieckich do ćwiczeń gimnastycznych, np. skoków wzwyż.
Wysuwane są siłą rąk, po zdjęciu osłon. Nie ma już do nich poprzecznych barierek, ale zachowały się w bardzo dobrym stanie, widać nawet na nich podziałki. Nie zachowały się też wszystkie urządzenia, gdyż pierwotnie było ich pięć a sprawne są dziś dwa z nich. Obok przyrządów znajduje się w podłodze niepozorny właz, po którego zdjęciu ukazuje się ciasne i głębokie pomieszczenie, do którego można zejść po drabinie. Znajduje się tam ciężarek umieszczony na kole, służący jako przeciwwaga do wysuwanych na powierzchnię słupków.
Natomiast jeśli udamy się za trybuny i wejściem u podstawy z boku wciśniemy się pomiędzy szczeliny, zauważymy pozostałości dawnego murku. Wystają z niego rury, zapewne doprowadzające wodę, znaleźć można też ślad po zamontowanej umywalce. Musiały być tu pierwotnie sanitariaty, które po wojnie zabudowano, stawiając wielką trybunę. Czujny wzrok wychwyci jeszcze zakurzoną skrzynkę, pozostawioną tu co najmniej kilka lat temu, pełną pustych butelek po wodzie mineralnej...
Miejsca, gdzie czas się zatrzymał, są nadal obecne w naszym mieście. Czekają na pokazanie, przypomnienie, w czasach gdy to co dawne łączy się z nowoczesnością. Tak jak w przypadku koszalińskiego „ekonoma”.
Tomasz Wojciechowski
Fot. Tomasz Wojciechowski