- Kategoria: News
- Alicja Tułnowska
- Odsłony: 2240
Ekołowy, czyli polowanie na ubranie
Niegdyś wstyd było się przyznać, że robi się tam zakupy. Z czasem jednak second handy zyskały na popularności stając się wręcz gorącą miejscówką. Nie raz można usłyszeć o nieprawdopodobnych, legendarnych wręcz zdobyczach podczas polowania w lumpeksie. A kolejki w dniu dostawy towaru spokojnie dorównują tym u lekarza. Jak to wygląda jednak w praktyce?
Chodzą tam osoby w różnym wieku – młodzież, dorośli, a nawet osoby starsze. Na czym jednak polega urok lumpeksów? Okazuje się, że chodzi nie tylko o atrakcyjne, często kilkukrotnie niższe ceny. To także m.in. pozytywny wpływ takiej działalności na ekologię. – Takie zakupy sprawiają nie lada frajdę. Nie dość, że oszczędzamy i dajemy przedmiotom drugie życie, to mamy jeszcze coś, na co normalnie nie możemy sobie pozwolić lub jest trudno dostępne ze względu na lokalizację – mówi Magda. – Ja należę do grona osób, które zazwyczaj muszą dotknąć, obejrzeć, przymierzyć przed zakupem, więc bardzo rzadko dokonuję zakupów internetowych.
Mateusz wspomina również, że często oferowane są bardzo dobrej jakości rzeczy, nawet nowe, z metkami. Poza tym, dzięki polowaniom w lumpeksach można poznać ciekawe osoby. – Jak się stoi godzinę przed drzwiami w kolejce, to się rozmawia, można się z kimś zakolegować.
Jak to działa?
Second handy oferujące tzw. odzież na wagę funkcjonują według stałego tygodniowego harmonogramu. W dniu dostawy, który każdy sklep wybiera indywidualnie, towar jest najdroższy, a następnie codziennie, aż do szóstego dnia, jego cena spada. Wpływa to wyraźnie na przyjętą strategię zakupową stałych bywalców. – Są ludzie, którzy idą sobie tylko ostatniego dnia, bo chcą mieć te rzeczy najtańsze, ale z drugiej strony, one są już przebrane, więc niektórzy polują tylko pierwszego dnia. Są też ludzie, którzy chodzą tylko pierwszego dnia i przychodzą przed otwarciem, żeby stać w kolejce. Znam osoby, które przychodzą 1,5 godziny wcześniej, żeby być pierwszymi. Często one mają szansę na najlepsze rzeczy – opowiada Mateusz i zwraca uwagę na jeszcze jedną istotną kwestię dotyczącą polowania podczas otwarcia w dniu dostawy. – Rzeczy, które są markowe, niezniszczone, często z metkami osiągają w internecie ogromne ceny. Ludzie potem odsprzedają je, i to z ogromnym zyskiem. Znam takich, którzy zarabiają na tym duże pieniądze. Są osoby, które idą potem na rynek czy na giełdę i też to sprzedają, a nawet w swoich butikach – to moim zdeniem nie jest do końca uczciwe, bo zabierają jednorazowo kilkadziesiąt rzeczy.
Jak się więc okazuje, takie polowanie w lumpeksach może być… uzależniające. – Jeśli są osoby, które przez pięć dni w tygodniu codziennie stoją pod którymś lumpeksem, to można powiedzieć, że to jest ich styl życia. To jest tak, jakby szli do pracy. Oni wstają i już wiedzą, że dzisiaj na tapecie jest ten i ten adres, i tam idą. Po prostu – opowiada nasz rozmówca.
Mężczyzna w świecie second handów
Chociaż zakupy, zwłaszcza odzieżowe, są przede wszystkim domeną kobiet, to okazuje się, że w second handach można spotkać całkiem spore grono panów, którzy w dodatku nie stanowią jedynie towarzystwa, a wręcz samodzielnie polują na rzeczy i są świetnie zorganizowani. – Spotykam bardzo wielu facetów. Jest gdzieś tak 70 do 30 w proporcjach – twierdzi Mateusz i dodaje, że oferta sklepów z odzieżą używaną jest zadowalająca. – Na pewno jest o wiele mniej tych wieszaków z ciuchami dla mężczyzn, ale są, i naprawdę jest w czym wybierać.
Nasz rozmówca zna też innych panów, którzy bardzo angażują się w polowania w lumpeksach. – Mam kolegę z Koszalina, który bawi się w kupowanie koszulek sportowych, piłkarskich głównie. Sprzedaje je potem z ogromnym zyskiem. On stoi tam 1,5 godziny przed, wbiega i od razu zabiera wszystkie koszulki sportowe, potem gdzieś odchodzi na bok, sobie przebiera i część kupuje – opowiada.
Mateusz dzieli się z nami również pewną nietypową, zabawną historią. – Kiedyś taka mniejsza, starsza pani stała przede mną, odwróciła się, spojrzała na mnie i zobaczyła, że jestem wyższy, większy i powiedziała: „Jak się otworzą drzwi, to niech pan mnie mocno pcha!”. A druga z kolei też się tak odwróciła, spojrzała na mnie, pokiwała głową i tak: „Aaaa, pan to nigdy dobrze nie pcha...”. Ja nie jestem taki, że się tam muszę z ludźmi przeciskać – śmieje się.
Indywidualna strategia
Każdy z bywalców second handów ma swoją strategię polowania. Co ciekawe, spośród naszych rozmówców najbardziej zaangażowane okazały się tu nie panie, a... Mateusz. Zakupy robi przynajmniej raz w tygodniu, zwykle w swoim ulubionym second handzie, takim z odzieżą na wagę. Wybiera się tam zawsze w dniu dostawy, kupuje dla siebie. – Ja mam wręcz zrobiony taki kalendarzyk którego dnia, który lumpeks się otwiera, ma dostawę. Od poniedziałku do soboty zawsze coś jest. Godzina 8, 9 albo 10 – każdy tam inaczej działa. Są bardziej popularne i mniej. Idę na dostawę i przychodzę tam pół godziny przed. Jestem w kolejce np. 15., ale jestem tam np. czwartym facetem, więc mam dużą szansę, że dobiegnę do wieszaka i jeszcze nie będzie ogołocony – mówi. – Nieraz jest tak, że wpadam, obejrzę rzeczy i coś wezmę lub nie – to jest kwestia 15 minut. Ale bywa też tak, że zobaczę, że jakiś chłopak przede mną wziął 20 rzeczy do koszyka i ma jakąś jedną rzecz, która bardzo mi się spodobała, ale był pierwszy. Jednak jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że nie weźmie wszystkiego, więc chodzę za nim i czekam. On potem rzeczywiście przegląda sobie te rzeczy, stwierdza, że coś jest np. za małe i odwiesza to na wieszak, i ja wtedy to biorę.
Ania w second handach również szuka ubrań tylko dla siebie, ale odwiedza je sporadycznie. – Zazwyczaj wtedy, kiedy nachodzi mnie ochota na coś nowego w szafie – wyjaśnia. – Nie szukam niczego konkretnego, bo jeśli szuka się czegoś konkretnego, to zazwyczaj się tego nie znajduje.
Patrycja natomiast przyznaje, że kiedyś chodziła częściej do lumpeksów, czyli co najmniej raz w tygodniu, obecnie – średnio raz w miesiącu. Jako młoda mama ma nieco utrudnione zadanie, ponieważ szuka nie tylko atrakcyjnych znalezisk dla siebie, ale również dla swoich najbliższych. Ma jednak dobre oko. – Nie mam celu, idąc do second handu. Poluję na tzw. perełki. Najpierw szukam, a potem zastanawiam się dla kogo. Najczęściej jednak kupuję rzeczy dla siebie lub syna – mówi. Ostatnio znalazła dla swojej pociechy ogromnego Pikachu, pluszaka z jego ulubionego serialu.
Magda, podobnie jak Patrycja, nie kupuje tylko dla siebie. Zazwyczaj wybiera się na takie polowania raz w tygodniu. – Jeśli chodzi o moje łupy, jest to odzież bądź przedmioty, których normalnie nie znajdę w żadnych sieciówkach, butikach. Zdarzają się nowe produkty ogólnodostępne z metką, które można kupić za przysłowiowy grosik (np. skarpetki) – opowiada.
Największe skarby
Każdy regularny bywalec lumpeksów pamięta swoje najcenniejsze znaleziska. Dla każdego to coś innego. Jakie najcenniejsze łupy zdobyli nasi rozmówcy?
Ania wspomina trzy. – Pierwsza to wełniana ołówkowa spódnica brytyjskiej marki Aquascutum London z wiskozową podszewką. Spódnica miała jeszcze sznurki od zerwanej metki, w dodatku była w moim rozmiarze. Wisiała niepozorna na wieszaku i nikt na nią specjalnie nie zwracał uwagi – mówi. – Druga zdobycz to długi jedwabny indyjski szlafrok ze złotym paskiem, podobnie jak w przypadku spódnicy nie przykuł niczyjej uwagi. Za szlafrok zapłaciłam 3 zł, w podobnej cenie również była spódnica. Po analizie aukcji w internecie oceniłam wartość spódnicy na 300 zł, a szlafroka na 100 zł. Trzecia zdobycz to klasyczna biała koszula Burberry, kupiona za 7 zł, niestety czarna plama na rękawie nie dała się wywabić.
A co złowiła Patrycja? Okazało się, że nawet coś, czego się nie spodziewała. – Jestem fanką popularnej marki trampek i udało mi się znaleźć kilka par praktycznie nowych butów w przedziale cenowym 20-30 zł. Moją największą zdobyczą były chyba skórzane spodnie szwedzkiej marki. Spodnie na wieszaku wyglądały jak z lat 80. Zapłaciłam za nie 20 zł na wycenie, wzięłam bez mierzenia, ponieważ spodobał mi się kolor i miękka skóra. W domu przymierzyłam i krój okazał się być takim na czasie – baggy, a spodnie pochodziły z kolekcji z roku poprzedniego i ich pierwotna cena to w przeliczeniu na złotówki niecałe 900 zł.
– Jeśli chodzi o moje trofea, to już cen tych wcześniejszych nie pamiętam, ale moim łupem ostatnio padła torba sportowa Lacoste (nowa z metką) – zdradza Magda. – Po umieszczeniu na wadze okazało się, że koszt takiego znaleziska to 30 zł. Akurat w danym momencie była mi potrzebna, więc z dumą opuściłam moje ulubione miejsce łowów.
Mateusz także może pochwalić się wyjątkowymi lumpeksowymi łupami, i to naprawdę niezłymi. – Jestem fanem firmy Carhartt. To droga amerykańska firma odzieżowa, która robi wszystko. Kurtka zimowa to wydatek około 1000 zł. Mam nawet dwie i dałem za nie grosze, więc jestem z tego dumny, bo normalnie nie kupiłbym takiego czegoś. Dla mnie jest większą satysfakcją upolowanie czegoś takiego, bo musiałem się postarać, a zapłaciłem 10 razy mniej – opowiada i dodaje, że ma też niezłą kolekcję koszulek NBA. – Żadnej nie kupiłem w sklepie sportowym. Takie koszulki kosztują w sklepie między 200-300 zł, no a tam się płaci 20-30, bo były kupione w dniu otwarcia.
Porady na wagę złota
Mimo że nasi doświadczeni rozmówcy świetnie radzą sobie gąszczu lumpeksowych towarów, to wiele osób ma z tym nie lada problem i może od samego patrzenia dostać oczopląsu. Jak więc mądrze robić zakupy w second handach?
– Przede wszystkim lepiej nie rzucać się na wszystko z powodu dostępności cen, ponieważ każda szafa ma pewną pojemność i potem robi się problem z nadmiarem rzeczy – radzi Patrycja. – Mam zasadę, że jeżeli coś wygląda na wieszaku dobrze, czyli wygląda jak nowe, mimo że jest to rzecz używana, to najprawdopodobniej jeszcze mi trochę posłuży i warto zainteresować się taką zdobyczą. Ważne dla mnie są również metki – ale nie te z marką, tylko ze składem materiału.
– Myślę, że mądre zakupy w second handzie to przede wszystkim szukanie rzeczy, które są jak najmniej uszkodzone, chyba że można je w miarę tanio naprawić – mówi Ania. – Zwracam uwagę na proste fasony, klasyczne kroje, bo takich w szafie nigdy dość, poza tym są ponadczasowe. Czytam składy z metek – wełna, jedwab, len mają u mnie pierwszeństwo. Nie kupuję ubrań, gdzie jest przewaga akrylu i poliestru, chyba ze występują tylko jako domieszka. Poliestrowe swetry nie spełniają swojej funkcji – nie grzeją, za to powodują tzw. zimne poty. Zwracam uwagę na to, kto wyprodukował ubranie, bo często już same marki dużo mówią o jakości.
Także Magda podkreśla, jak ważny jest skład danego produktu i metka. Zwraca również uwagę na to, że podczas takich zakupów często niepotrzebnie emocje biorą górę. – W takim miejscu zazwyczaj jest dużo osób chcących coś wyjątkowego upolować. Każdy w pośpiechu przegląda wieszaki i wrzuca szybko do koszyka swoje znaleziska. Warto po napełnieniu koszyka odejść na bok i dokładnie obejrzeć koszykowe produkty oraz przeanalizować, czy są nam rzeczywiście potrzebne – wyjaśnia. – Nie chcemy przecież po czasie stwierdzić, że są nam zbędne i się ich pozbyć. Wiem, wiem... emocje tu biorą górę, ale warto ochłonąć i zostawić w koszyku te największe perełki. Udanych łowów!
Alicja Tułnowska
Fot. Magda Pater