- Kategoria: News
- Alicja Tułnowska
- Odsłony: 2324
Jest takie miejsce, jest taki dom
Tuż za granicą miasta, w pięknym domku w Starych Bielicach mieszka 13 dzieci. Niektóre z nich są już pełnoletnie, nawet pracują, ale nie chcą go opuścić, chociaż nie znalazły się w nim z własnej woli. Jedyna w Polsce Placówka Opiekuńczo-Wychowawcza, prowadzona przez Towarzystwo Przyjaciół Dzieci, świętowała pięciolecie działalności.
Ośmioletnia Lenka biega po całym domu. Musi dokładnie sprawdzić, czy wszystkie ciasta już są na stole, czy tort wyszedł, jak trzeba, gdzie są prezenty, czy wszyscy goście już przyszli. Wspina się na palce, a nawet na krzesła i na sofę, aby pokazać chętnym zdjęcia ze swoim udziałem z różnych wydarzeń. Na tym wycieczka nad morze, na tym wyrabianie ciasta w kuchni, jeszcze na innym – spacer na wysokości w parku linowym. Podopieczni domu nie tylko się uczą czy pracują, ale uczestniczą w wielu rozmaitych aktywnościach, które trzeba uwiecznić. Fotografie są drukowane, oprawiane w ramki i zawieszane na ścianach domu.
To miejsce jest czymś pomiędzy rodzinnym a instytucjonalnym domem dziecka. Dzieci trafiają do niego na mocy postanowienia sądu, jeśli ich rodzice stracą całkowicie lub częściowo prawa do opieki nad nimi. Czasem przebywają w nim do uzyskania pełnoletniości, a czasem wracają do swoje rodziny biologicznej.
Wychowawcy i opiekunowie są tu obecni całą dobę. Dają podopiecznym poczucie bezpieczeństwa i rodzinną atmosferę, a także uczą domowych obowiązków, szacunku wobec siebie i drugiej osoby. Dzieci muszą przestrzegać regulaminu placówki, ale mają prawo zgłaszania uwag i skarg, jeśli coś im się nie podoba.
Nie chcą się wyprowadzać
Beata Bilska, dyrektor POW TPD w Starych Bielicach, wyjaśnia, że do placówki trafiają dzieci w wieku minimum 10 lat, z terenu Koszalina, które postanowieniem sądu są odbierane rodzicom ze względu na niewłaściwą opiekę.
– Zdarza się, że dzieci były zaniedbane, doznawały przemocy, nie chodziły do szkoły albo były już w rodzinie zastępczej, ale sprawiały problemy i musiały trafić do placówki specjalistycznej – dodaje. – Tutaj przechodzą kwalifikację do adopcji, ale często są z niej wykluczone ze względu na wiek lub nie chcą zostać adoptowane.
Kiedy skończą 18 lat, mogą się usamodzielnić i wyprowadzić, ale mogą zostać w domu w Starych Bielicach, jeśli nadal będą się uczyć. Muszą wtedy nadal przestrzegać regulaminu, który zabrania przyjścia do placówki pod wpływem alkoholu i narkotyków. Ale mogą, po uzgodnieniu z nami, już bez postanowienia sądu, wyjechać na wakacje czy urlop, jeśli już pracują. Mieszkają też w innym skrzydle domu, nie razem z młodszymi wychowankami.
Trening samodzielności
Kameralne placówki opiekuńczo-wychowawcze mają zastąpić duże domy dziecka, w których mogło przebywać nawet 30 dzieci, aby wychowankowie czuli się bardziej jak w rodzinie. W domu w Starych Bielicach wychowawcami są głównie mężczyźni. Jest to bardzo ważne w kontekście braku ojca w w wielu rodzinach, co powoduje u dzieci wiele problemów, np. emocjonalnych.
Podopieczni placówki pod okiem pedagogów uczą się zwykłego, codziennego życia. Sami robią zakupy, sprzątają, gotują, zmywają. Dostają kieszonkowe, którym uczą się gospodarować. Wiedzą, że jeśli w danym miesiącu wydadzą pieniądze na przyjemności, nie kupią potrzebnych im butów czy ubrań. Dzieci przekonują się, ze warto oszczędzać, bo mogą sobie wtedy kupić droższą rzecz, ale lepszej jakości.
– Oczywiście, dzieci mają kontakt ze swymi rodzicami, bo celem takich placówek jak nasza jest powrót naszych podopiecznych do rodzin biologicznych – zaznacza Beata Bilska. – Nawet jeśli rodzice mają ograniczone prawa rodzicielskie, mogą zabrać dzieci do siebie w ramach przepustki czy urlopu, ale spędzić z nim wolny czas po szkole. Jednak zawsze sprawdzamy, czy rodzina zapewni dziecku odpowiednie warunki w czasie pobytu w domu: czy będzie miało miejsce do spania, będzie miało co jeść i otrzyma odpowiednią opiekę.
– Mimo że istniejemy dopiero pięć lat, widzę potrzebę działalności takiej placówki – nie kryje. – Przez ten czas mieszkało tu już niemal 40 dzieci, razem z tymi, które są tu obecnie. Nawet te, które się usamodzielniły, chętnie nas odwiedzają.
– Mieszkam tu siedem miesięcy i jest mi bardzo dobrze tutaj – zapewnia Marcin. – Mamy dobrych wychowawców, dużo zajęć zorganizowanych, dużo wyjazdów. Jeździmy nad morze, na basen.
Praca z rodziną to podstawa
Henryk Zabrocki, prezes Oddziału Okręgowego TPD w Koszalinie, podkreśla, że pracownicy organizacji nadal uczą się funkcjonowania tego typu placówki.
– W tradycyjnym domu dziecka wychowankowie nie muszą się specjalnie o nie martwić, bo wszystko za nich robili inni, a u nas uczą się samodzielności – przyznaje. – Niektórzy na początku się buntują, ale z czasem się przyzwyczajają do zasad, jakie tu panują. Jesteśmy placówką o charakterze rodzinnym. Bardzo ważna jest dla nas praca z rodzicami, aby mogli zabrać dzieci na stałe do siebie. Zapraszamy rodziców na nasze uroczystości, na wigilie, które przygotowali razem z dziećmi. Cieszę się, że pracuje u nas wielu mężczyzn, a co ważniejsze, nie narzekają, że muszą tu gotować czy piec ciasta. Jestem bardzo zadowolony, że ta placówka powstała i tak świetnie funkcjonuje, bo przed jej uruchomieniem miałem spore obawy. To dlatego, że nigdzie w Polsce jako TPD nie prowadziliśmy tego typu domu.
Działalność placówki w Starych Bielicach finansuje powiat, z którego pochodzi wychowanek. Chociaż jest adresowana głównie dla dzieci z Koszalina, to w razie wolnych miejsc mogą w niej przebywać dzieci z innych powiatów.
Na uroczystości z okazji pięciolecia placówki obecna była Urszula Borzęcka, zastępca dyrektora Centrum Usług Społecznych w Koszalinie.
– Tutaj dobrze czuje się każdy, kto tu wejdzie – uważa. – Wiem, że tu jest bezpiecznie, a dzieci dostają wszystko, czego potrzebują. To bardzo nas wzmacnia. W imieniu prezydenta Koszalina oraz dyrektor CUS Bogumiły Szczepanik życzę wszystkim, którzy tu przebywają dużo zdrowia, wytrwałości i sukcesów.
Podopieczni placówki w prezencie dostali dwa tostery.
Ewa Marczak
Fot. Magda Pater