- Kategoria: News
- Alicja Tułnowska
- Odsłony: 2574
Od kota do… kameleona
To oni leczą naszych milusińskich i udzielają cennych rad, jak dbać o ich zdrowie. Są też niezwykle cierpliwi, a i nie raz nawet zamiast dziecięcej naklejki z napisem „dzielny pacjent”, dadzą chrupka czy pyszne ciasteczko. To właśnie oni – niezastąpieni weterynarze. A już wkrótce, w ostatnią sobotę kwietnia, obchodzą swoje święto. O tym, jak to jest pracować w tym zawodzie opowiada Klaudia Sadłyk, lekarz weterynarii z 7-letnim doświadczeniem.
Pani Klaudia już jako dziecko marzyła, by leczyć zwierzęta, czego nie ukrywała przed rodzicami. Dzięki samozaparciu udało się jej osiągnąć ten cel, gdy dorosła. Dzisiaj z sukcesem leczy pupilów w Koszalinie i mówi wprost, że kocha swoją pracę. Jej droga do spełnienia marzeń była jednak długa i trudna.
Okazuje się, że studia weterynaryjne trwają aż pięć i pół roku. – U niektórych trochę dłużej – wspomina żartobliwie. – Mamy 11 semestrów nauki, dochodzą jeszcze praktyki, staże, gdzie wyjeżdżamy w teren do różnych miejscowości położonych w okolicy – ja akurat studiowałam w Olsztynie – opowiada i dodaje, że w tym regionie znajduje się dużo gospodarstw rolnych, więc można wiele się nauczyć. – Jeździliśmy tam z doktorami, profesorami i przyjmowaliśmy pacjentów. To taka namiastka tego, czym później mielibyśmy się zajmować.
Wizyty w gospodarstwach czy praca w gabinetach to nie jedyne praktyczne zajęcia. Na pewną trudność na studiach mogą natknąć się weganie i wegetarianie, ponieważ w toku studiów uwzględniany jest przedmiot związany z badaniem mięsa. – Ocena mięsa polega też na ocenie organoleptycznej, więc próba smakowa również musiała się odbyć – wyjaśnia Klaudia Sadłyk.
Podobnie jak studia medyczne, na których kształcą się „nasi” lekarze, tak przyszłych lekarzy weterynarii czeka w tym okresie bardzo intensywna nauka. Nierzadko na uczelni spędza się cały dzień. – Plan studiów jest bardzo napięty. Wszyscy starają się przekazać nam jak najwięcej wiedzy. Ale z drugiej strony studia polegają także na tym, abyśmy sami poszerzali swoją wiedzę. Jest dużo nerwów, stresu, nocy nieprzespanych, ale jednak satysfakcja, gdy skończy się studia, jest olbrzymia. W jakiś sposób to się rekompensuje – twierdzi lekarka.
Jak się okazuje, także początek pracy w zawodzie stanowi nie lada wyzwanie dla świeżo upieczonego absolwenta. – Byłam przestraszona tym wszystkim, bo jednak usystematyzować tę wiedzę po studiach wcale nie jest tak łatwo, zresztą to, czego uczą na studiach, to życie i tak później weryfikuje. To jest niewielki procent tego, co później i tak musimy wykonywać w pracy – opowiada Klaudia Sadłyk. – Pamiętam, że dość szybko po studiach musiałam dokonać eutanazji zwierzęcia i tego nikt nas na studiach nie uczył – jak podejść do pacjenta, do opiekuna, jak samemu poradzić sobie z tym, że trzeba to zwierzę uśpić. I było to emocjonalnie trudne do przejścia. Taki element nie jest poruszany na studiach, a dość często musimy podjąć taką decyzję i nie jest to w żaden sposób łatwe.
Dobry lekarz weterynarii, gdy zacznie pracować w zawodzie, nie powinien jednak zapominać też o różnych formach dokształcania, dzięki którym będzie mógł jeszcze efektywniej pomagać pacjentom. Jak przyznaje pani Klaudia, przez COVID-19 liczba szkoleń się trochę zmniejszyła i odbywały się one głównie w internecie, w formie webinarów. – Nie zawsze jest to dobre rozwiązanie, bo nie każdy problem można omówić wyłącznie na slajdach. Jednak praktyczne zajęcia w wielu przypadkach są nieodzowne. Ale na szczęście powoli widzę, że wracają szkolenia w formie spotkań „na żywo” – mówi i dodaje, że są one dość zróżnicowane.
Blaski i cienie zawodu
Pani Klaudia przyznaje, że praca w jej zawodzie nie jest łatwa. Lekarze od zwierząt spotykają się z różnymi sytuacjami. Bywają obwiniani za niepowodzenie leczenia, choć, niestety, nie każdego pacjenta da się uratować. Inny problem dotyczy właścicieli, którzy przyjeżdżają do specjalisty z zaniedbanym zwierzęciem, co również może przyczynić się do tego, że pacjentowi nie da się już pomóc. – Bardzo często spotykamy się z hejtem, bo nie umiemy pomóc – przyznaje lekarz weterynarii.
Warto zwrócić uwagę też na fakt, że weterynarz ma zadanie znacznie trudniejsze niż lekarz, który zajmuje się nami, ludźmi. – Pacjent nie powie nam, co go boli, opieramy się na tym, co wybadamy i na tym, co opowie właściciel. Niestety, opiekun często nie mówi nam wszystkiego, bo się obawia, że może zostać źle zrozumiany, skrytykowany – wyjaśnia pani Klaudia. – Kolejną trudnością jest to, że człowiek jest jednym gatunkiem, a my często się zmagamy z wieloma gatunkami m.in. psy, koty, króliki. Każde z tych zwierząt ma inne choroby, trochę inaczej jest zbudowane, na inne rzeczy musimy zwracać uwagę. Rzadko też się zdarza, żeby pacjent w przypadku lekarza ludzkiego rzucał się na niego z pazurami i gryzł.
Ponadto, weterynarz musi wykazywać się wieloma umiejętnościami naraz. Lekarz rodzinny wypisuje nam skierowanie do specjalisty (np. okulisty, dermatologa), chcąc wyleczyć zęby idziemy do dentysty itd., natomiast wszystkimi tymi potrzebami u zwierząt zajmuje się jeden lekarz. – Każdy przypadek musimy przeanalizować i w różnych kierunkach iść. Coraz częściej jednak zdarza się, że lekarze weterynarii zaczynają się specjalizować w wąskich dziedzinach, ale wiadomo, że nie jest to jeszcze aż tak rozwinięte – wyjaśnia Klaudia Sadłyk.
Weterynarz mierzy się w swojej profesji z wieloma trudnościami, ale sytuacje, które stanowią wyraźną motywację do pracy. I chodzi tu nie tylko o możliwość przebywania wśród zwierząt czy uratowania ich zdrowia i życia. Chodzi tu też o sam fakt docenienia wysiłku włożonego w pomoc przez opiekunów zwierzęcia, nawet jeśli nie udało się już pupila uratować.
Co więcej, koszalińska lekarka podziwia to, że mimo stresujących warunków dla zwierząt, potrafią one okazać także pozytywne emocje. – To jest niesamowite. Chociaż są bardzo przestraszone, to z drugiej strony nieśmiało merdają ogonkiem, chcą się przywitać, widać w nich odrobinę radości. Pokazują wdzięczność, czują do nas sympatię, mimo że dostają zastrzyki i ta wizyta nie zawsze jest przyjemna – przyznaje.
Nietypowi pacjenci
Zwykle do pani Klaudii trafiają koty czy psy, ale zdarzyło jej się leczyć także bardziej nietypowych pacjentów. Pierwszego spotkała już podczas studiów. Jak się okazało, był to... kameleon. – To dość nietypowe zwierzątko, miałam także okazję badać agamę brodatą – mówi i dodaje, że bardzo istotne jest, aby pacjenci byli leczeni przez odpowiednich specjalistów. Dotyczy to zwłaszcza zwierząt egzotycznych. – Małe zwierzęta trzymane w domach, których jednak jest mniejszość, porównując z psami i kotami – węże, żółwie, kameleony, nawet króliki, świnki morskie czy chomiki – są ujęte jako zwierzęta egzotyczne. W ich przypadku jest dość mało specjalistów – tłumaczy. – Na studiach są dość pobieżnie omawiane te zwierzaki, niestety. Jeżeli faktycznie mamy takiego pupila, to dobrze byłoby rozejrzeć się, gdzie znajduje się najbliższy specjalista, ponieważ trochę inaczej się te zwierzęta leczy. One mają swoje specyficzne choroby i z innymi problemami się borykają.
Należy zaznaczyć, że w przypadku gdy takie zwierzę nie trafi do specjalisty, to inny weterynarz może zapewnić jedynie pomoc doraźną. – Staram się za każdym razem pogłębiać swoją wiedzę, ale jak widzę, że problem mnie przerasta, to jednak sugeruję wizytę u specjalisty – mówi lekarka.
Zwierzęta egzotyczne to nie jedyni ciekawi pacjenci, którzy odwiedzają panią Klaudię. – Spotkałam się z tym, że kiedyś jedna pani trzymała w domu kurkę i przychodziła z nią do gabinetu. Była to kura domowa, dosłownie. Mieszkała z panią w mieszkaniu – opowiada. – A na praktykach miałam przypadek, że klient przyjechał do gabinetu z kózką. Zwierzęta gospodarskie to raczej praca terenowa i lekarz weterynarii jeździ do gospodarstwa, a nie na odwrót.
Zwierzęta, które odwiedzają gabinety weterynaryjne różnią się także rozmiarem, co nierzadko utrudnia przeprowadzenie badania czy podjęcie leczenia. Przykładem takiego wymagającego pacjenta może być chociażby... chomik. – To bardzo duże utrudnienie, bo nawet ujęcie w dłoń takiego pacjenta jest bardzo problematyczne, bo chomik potrafi się bardzo mocno wyginać – wyjaśnia lekarz weterynarii. – Najczęściej są stosowane zastrzyki, aczkolwiek są też sposoby wyrabiania przez właścicieli jakiegoś przysmaku w domu z dodatkiem leku. W dużej mierze też kwestie finansowe wchodzą w grę, bo wiele osób jest przerażonych kosztami leczenia np. chomika czy świnki morskiej, gdzie koszt zwierzęcia jest niebotycznie niski. Niestety, nie mamy NFZ-u, nie odbywa się to na zasadzie refundowanych wizyt, a leki są drogie.
Dialog opiekuna z lekarzem
W jaki sposób właściciele mogą ułatwić pracę lekarzom weterynarii i jednocześnie lepiej zadbać o zdrowie podopiecznego? – Na pewno dobrze jest zwracać baczną uwagę na swojego zwierzaka. Żyjąc z nim w domu to właśnie właściciel może zauważyć pierwsze objawy, zmiany w zachowaniu. Jeśli jest ich coraz więcej albo są bardzo niepokojące, to od razu lepiej zgłosić to do lekarza – tłumaczy pani Klaudia i dodaje, że bardzo ważne jest, by robić badania profilaktyczne – przynajmniej raz na rok lub dwa lata. – Warto też odrobaczać, zabezpieczać na pchły, kleszcze czy inne pasożyty.
Inną ważną kwestią jest także szczerość opiekunów odnośnie do tego, co stało się pupilowi. Niezależnie od sytuacji. – Te rzeczy mogą mieć naprawdę istotne znaczenie – przekonuje lekarka.
Profesja dla silnych
Okazuje się, że by zostać lekarzem weterynarii nie wystarczy sympatia do zwierząt czy sumienność w nauce. Niezwykle istotne jest, by mieć też silną psychikę. W związku z licznymi trudnymi przeżyciami – przede wszystkim eutanazjami pacjentów, roszczeniową, agresywną postawą opiekunów, umysł weterynarza łatwo może ulec przeciążeniu, dlatego wśród przedstawicieli tego zawodu współczynnik samobójstw jest bardzo wysoki. – Wiele osób nie zdaje sobie sprawy, że te wszystkie emocje się w nas też kumulują. Przy długotrwałym leczeniu konkretnego zwierzęcia my też związujemy się z tym pacjentem. Nawet przychodząc do naszych gabinetów jedynie na profilaktyczne szczepienia, często wykształca się w nas specyficzna więź, która łączy nas z naszym pacjentem. Każdy przypadek nas czegoś uczy, czasem także musimy pogodzić się z porażką. Wiele osób może sobie z tym źle radzić albo wcale. – opowiada Klaudia Sadłyk. – Wiadomo, że jeszcze do spraw zawodowych dochodzą sprawy osobiste, rodzinne i, niestety, zdarza się coraz więcej takich przypadków, gdzie pojawia się depresja i nie każdy zdąży uzyskać pomoc.
Zawód weterynarza z pewnością nie należy do łatwych. Czego zatem możemy życzyć lekarzom weterynarii z okazji ich zbliżającego się święta? – Na pewno jak najmniej trudnych przypadków, by udawało się nam zdiagnozować i wyleczyć naszych pacjentów i wdzięczności, bo zwykłe „dziękuję” potrafi naprawdę wiele zdziałać i pomóc naładować baterie na kolejne godziny pracy – mówi pani Klaudia.
Alicja Tułnowska
Fot. Magda Pater