- Kategoria: News
- Alicja Tułnowska
- Odsłony: 3522
Farmaceuta – znaczy odpowiedzialność
Farmaceuta to ktoś w białym fartuchu, w otoczeniu dziesiątków buteleczek, fiolek, tub i potrafiący z tego wszystkiego wybrać dla nas lek ratujący zdrowie lub życie. To ktoś, do kogo mówimy: „Pani magister, panie magistrze – boli, proszę mi coś dać”.
W tym roku Międzynarodowy Dzień Farmaceuty przypada na 14 maja. Ustanowiono go w 1968 roku w Turcji dla uczczenia 14 maja 1839 roku, kiedy sułtan Mahmud II otworzył klasę farmacji w Cesarskiej Szkole w Stambule. A 25 września obchodzony jest Światowy Dzień Farmaceuty. Właśnie tego dnia, lecz 1912 roku utworzono Międzynarodową Federację Farmaceutyczną (FIP). Mamy jeszcze 26 września – Ogólnopolski Dzień Aptekarza. Chyba żaden zawód nie ma tylu świąt, ale też to zawód wyjątkowy – wymagający ogromnej wiedzy medycznej i chemicznej. Dawni medycy i zielarze byli po trosze także farmaceutami znającymi wpływ różnych substancji na zdrowie człowieka. Dziś farmaceuta to osoba, która ukończyła studia wyższe na kierunku farmacja i zdobyła tytuł magistra oraz prawo wykonywania tego zawodu. Jest wpisany do Centralnego Rejestru Farmaceutów i podobnie jak lekarz – ma swój numer. Może się specjalizować na 11 kierunkach, m.in. farmacji aptecznej, przemysłowej, toksykologii czy analityki. Tytuł zawodowy farmaceuty podlega ochronie prawnej.
Ważne decyzje
Zaś aptekarzem jest farmaceuta, który wykonuje zawód w aptece, punkcie aptecznym lub hurtowni.
O innych tajnikach rozmawiamy z Marią Mach – farmaceutką i aptekarką od 43 lat, kierowniczką a potem współwłaścicielką Apteki św. Ducha w Koszalinie od 22 lat.
Na pytanie, jak to się stało, że wybrała ten zawód, pani Maria odpowiada zdecydowanie:
– Aptekarką chciałam być od dzieciństwa. Miałam taką ulubioną aptekę w Lublinie, z ciemnymi meblami, dziesiątkami słoików i buteleczek, z charakterystycznym zapachem, który kochałam. Dlatego bez wahania wybrałam farmację na Akademii Medycznej także w Lublinie.
Dlaczego tam? Ponieważ po prostu pochodzi z Lublina. – Ukończyłam kierunek apteczny – wspomina farmaceutka. – Marzyłam o pracy w otwartej aptece. Ponieważ wydział co roku wypuszczał wielu absolwentów, było o to trochę trudno. Zaczęłam więc pracę w ośrodku naukowo-badawczym. To zajęcie bardziej dla klinicystów, następnie w aptece szpitalnej i na pół etatu w aptece otwartej – miałam nocne dyżury. Generalnie bardzo dobrze wspominam ten czas, wiele się nauczyłam.
Ale o marzeniach nie zapomniała ani przez chwilę. W 1999 roku dowiedziała się od kogoś z rodziny, że proboszcz parafii w dalekim Koszalinie otwiera aptekę i szuka kierownika. Najpierw ona sama ruszyła na rekonesans. – Jak wyjeżdżałam, to szef dał mi na wszelki wypadek urlop bezpłatny, żebym, jak zastrzegł, miała gdzie wrócić – śmieje się dzisiaj. – Jednak nie wróciłam.
Proboszcz parafii Ducha Świętego, ks. Kazimierz Bednarski, przyjął kandydatkę na kierownika kościelnej apteki bardzo serdecznie. Kiedy dojechał mąż Waldemar, przyszły szef pokazał im Koszalin, zawiózł nad morze. – Muszę powiedzieć, że to mąż był od razu za tym, żeby zostać. – zastrzega Maria Mach. – I tak się stało. Nigdy tego nie żałowaliśmy.
Zaangażowanie
Maria Mach szybko włączyła się w życie środowiska farmaceutycznego miasta i regionu. Pełniła funkcję prezesa Środkowopomorskiej Okręgowej Izby Aptekarskiej przez dwie kadencje w latach 2007-2015. – Uważałam za zaszczyt, że mogę pracować na rzecz całego środowiska, pomagać innym – nie kryje. – Co zrobiliśmy w tamtych latach? Np. opiniowaliśmy treści ustawy z 2012 roku, dzięki której leki refundowane są w takiej samej cenie w całym kraju, a nie zależne od apteki czy sieci. Protestowaliśmy w czasach braków niektórych leków, by wszystkie apteki, bez względu na to, czy są indywidualne, czy sieciowe, były traktowane tak samo w dostępie do nich. Walczyliśmy z procederem wywożenia polskich leków za granicę. Pozostały mi piękne wspomnienia oraz kilka branżowych odznaczeń. To bardzo miłe.
Apteki dawniej i dziś
Zawód farmaceuty przeszedł w ostatnich latach ogromne zmiany. Przede wszystkim niemal już nie kupujemy leków sporządzanych w aptekach, lecz gotowe, wyprodukowane przez przemysł. – Leki recepturowe kiedyś robiło się powszechnie – potwierdza pani Maria. – Apteki dzieliły się na typ A – z recepturami, B – tylko leki gotowe. Ja je robiłam w aptece szpitalnej i w pierwszych latach tutaj. Ważne pomieszczenia w aptece to izba ekspedycyjna (sala sprzedaży) oraz „receptura”, pomieszczenie, gdzie się robiło leki. To jest zresztą do tej pory warunek uruchomienia apteki. Bardzo lubiłam sporządzać różne medykamenty według recept lekarzy. Od kilkunastu lat przemysł farmaceutyczny bardzo się rozwinął i mamy ogromną ofertę leków na każde schorzenie, w różnych dawkach, itp.
Czy to oznacza, że „recepturę” można przeznaczyć na inne potrzeby? – W żadnym wypadku – wyjaśnia nasza rozmówczyni. – Nadal są sytuacje, gdy lepszy będzie lek recepturowy, np. dla noworodków, bo są tam maleńkie dawki, na łuszczycę, która jest bardzo zróżnicowaną chorobą albo dla alergików, bo lek nie zawiera konserwantów.
Każdy, kto wchodzi do apteki widzi, że oprócz medykamentów może tu kupić np. krem do twarzy.
– W dawnych aptekach oprócz lekarstw, były różne środki wspomagające, także na kłopoty skóry, do pielęgnacji urody – potwierdza aptekarka. – Dzisiaj znów takie specyfiki mamy w sprzedaży, przy czym kosmetyki to tylko te dopuszczone do obrotu w aptece, zwane dermokosmetykami. Dla osób z problemami skóry – są pewne i bezpieczne.
Są jeszcze inne zmiany. Nie tylko żywność i odzież kupujemy w tzw. sieciówkach. Mamy także apteki sieciowe. Na początku lat dwutysięcznych aptekę mógł założyć każdy, kto chciał, nie musiał być farmaceutą, wystarczy, że zatrudniał na stanowisko kierownika magistra farmacji. Wtedy zaczęły powstawać apteki sieciowe.
– Pewnie, że były dla nas konkurencją – przyznaje Maria Mach. – Wiadomo, duży może więcej. To były czasy szalonych promocji i leków „za grosik”. Indywidualne apteki znikały, bo nie mogły sobie na to pozwolić. Dzisiaj na ok. 50 aptek w Koszalinie pozostało 28 indywidualnych. Ale sytuacja się unormowała, weszła ustawa o zawodzie farmaceuty. Od 25 czerwca 2017 roku tylko farmaceuta (lub spółka, w której wspólnikami są tylko farmaceuci) ma prawo do uzyskania zezwolenia na prowadzenie apteki ogólnodostępnej. A my, mimo zdobytej na uczelniach wiedzy, uczymy się cały czas. Szkolenia dotyczą różnych zagadnień – od organizacyjnych po medyczne. Ostatnio szkoliliśmy się na kursach dotyczących szczepień. Mamy już uprawnienia i jesteśmy gotowi.
Nowe przepisy umożliwiają aptekarzom prowadzenie opieki farmaceutycznej nad pacjentem, czuwanie nad tym, co osoba chora bierze, żeby leki nie nakładały się albo wzajemnie sobie szkodziły. Mogą też wystawiać recepty farmaceutyczne, kiedyś tylko w nagłych sytuacjach zagrożenia życia, dziś także zdrowia.
A co z receptami elektronicznymi, kiedy pacjent przychodzi tylko z czterocyfrowym kodem i numerem PESEL? – Recepty elektroniczne i nam, i pacjentom ułatwiają pracę – odpowiada pani Maria. – Nie ma fałszywych recept, nie ma problemów z odczytaniem nazwy czy dawki. A wydanie leku to ogromna odpowiedzialność, co dotyczy rodzaju leku, dawki. Czasem tylko pacjenci nie wiedzą, co im lekarz przepisał i proszą o odczytanie.
W swoim żywiole
Jak wygląda praca aptekarza osiedlowej placówki na co dzień? Pani Maria uśmiecha się i mówi:
– Mam mnóstwo stałych pacjentów. Mówią do mnie – pani Mario. Obcy to najczęściej – pani magister. Oczywiście, że przychodzą niemal jak do lekarza z drobnymi dolegliwościami, zwłaszcza kiedy pandemia utrudniała dostęp do przychodni. Czasem chcą skonsultować opinię lekarza, bo skierował na operację i nie mogą się zdecydować. To już zupełnie inna sprawa. Nigdy nie podważam ani neguję opinii lekarza. Zdarza mi się, że odsyłam pacjenta do doktora. Owszem, są leki bez recepty, które mogłyby pomóc, ale objawy są niepokojące albo niejednoznaczne.
Maria i Waldemar nie zastanawiają się na razie nad powrotem do Lublina, choć tam mieszkają i pracują ich dwie córki. Tu przywykli nawet do klimatu, zupełnie innego niż w Lublinie.
– Bardzo lubię swój zawód – mówi na koniec rozmowy Maria Mach. – Uważam, że jest dla tych, którzy lubią ludzi, potrafią ich słuchać, mają dobrą pamięć. Roztargnienie nie jest pożądaną cechą, bo nie możemy zaszkodzić wskutek pomyłki. Ta praca daje mi tyle energii! Tu mnie nic nie boli, nie dokucza i nie męczy. Jestem wciąż zauroczona i Koszalinem, i ...apteką. I szczęśliwa, że wybrałam ten zawód. Nie zamieniłabym go na żaden inny. Cieszy mnie, że potrafię ludziom pomóc, doradzić, poratować zdrowie, a niekiedy choćby tylko samopoczucie.
Dana Jurszewicz
Fot. Magda Pater