• Kategoria: News
  • Odsłony: 706

Różne odcienie jazzu

17. Hanza Jazz Festiwal przeszedł do historii. Taka liczba mogłaby sugerować, że jest to impreza ugruntowana koncepcyjnie i profilowo, przynosząca co roku program w podobnym tonie i z podobnym rozkładem jazdy. W rzeczywistości, Hanza jest ciągle bytem poszukującym i zmieniającym się, co jest atutem tego festiwalu.

Formuła Pre-Hanzy, czyli koncertu zapowiadającego festiwal, pojawia się już od kilku lat. W tym roku rolę przedskoczka przyjął Tomasz Chyła Quintet i był to bardzo dobry strzał, bo grupa jest popularna i skupia w sobie młodych, zdolnych polskich jazzmanów. Szczególną uwagę przykuwał gitarzysta Krzysztof Handrych, w którego grze słychać było mocne wpływy Roberta Frippa i King Crimson. Te gitarowe solówki i dysonanse dodawały sporo rockowego kolorytu do muzyki kwintetu. Silną osobowością sceniczną, rzecz jasna poza liderem, był perkusista Sławek Koryzno. Utwór, który zagrał na syntezatorze modularnym był podróżą do zupełnie innego wymiaru. Grupa balansowała od subtelnego traktowania instrumentów do totalnego hałasu, czego kulminacją był prawie półminutowy tryl zagrany przez wszystkich muzyków naraz. Ten zabieg udowodnił mi, że pół minuty może trwać wieczność. Jedyny minus koncertu to frekwencja na sali, ale był to dla Koszalina szczególny wieczór, jeśli chodzi o koncerty. W tym samym czasie, oprócz Pre-Hanzy odbywał się po sąsiedzku BassFest! i koncert Dikandy, a w Teatrze Muzycznym „Adria” grał New Bone w ramach Good Vibe Festival. Wielu fanów jazzu zostało postawionych przed trudnym wyborem.
Podczas inauguracji Hanzy wystąpiła formacja Ida Zalewska Quartet. Był to jazz śpiewany, oparty na standardach m.in. Billie Holiday czy Etty James. Moja definicja jazzu leży na zupełnie innym kontynencie, ale nie zamierzam z tego powodu wypowiadać się krytycznie o koncercie Idy.

Wystarczyło rozejrzeć się po sali, by zobaczyć, że występ się podoba publiczności. Bo przecież o to chodzi, żeby muzyka przynosiła radość, prawda? – Bardzo dobrze zaśpiewane, z taką charakterystyczną, lekką nutką „rauszyku” – padł komentarz słuchaczki. Ja z kolei muszę zwrócić uwagę na pianistę Kubę Płużka, którego maniera gry i aranżacje były dla mnie czystą przyjemnością.
Drugi dzień festiwalu był trochę oderwany od reszty. Mam na myśli poziom wykonawczy, bo w sali widowiskowej CK105 występowały dzieci i młodzież z warsztatów muzycznych. Na plakacie figurowali jako Givataim Big Band z Tel Avivu oraz Groove Departament z Berlina. Klimat przypominał trochę popis w szkole muzycznej. Było nierówno i zdarzały się często fałsze, ale... było to zarazem bardzo ujmujące. – Fajnie, że młodzi uczą się grać jazz, miło się tego słucha. Zwłaszcza ten jeden saksofonista ma dobry feeling, pewnie szybko wybije się dalej – mówił słuchacz. Rzeczywiście, spośród bigbandowych muzyków szybko można było dostrzec iskrzące się, przyszłe talenty. Znacznie lepiej można było je zauważyć po koncercie, bo w piątek festiwal na jeden wieczór przeniósł się do klubu Plastlina, gdzie odbył się jam session. I muszę to mocno zaznaczyć – atmosfera była niesamowita. Na dość niewielkiej sali zebrali się wszyscy uczestnicy warsztatów i ich nauczyciele. Zanim zaczęło się granie, wybiła już 22.30. Ale naprawdę było czego posłuchać! Jammowanie uczniów z nauczycielami wyzwalało w tych pierwszych zdolności i moce, których nie mogli zaprezentować, stojąc w bigbandowym szeregu. Było spontanicznie i z klasą. To był naprawdę dobry wieczór, a jeszcze lepszy wieczór czekał na festiwalowiczów w sobotę.
Wydawanie płyt w renomowanej niemieckiej wytwórni ECM to dowód na najwyższą jakość. Muzykę Marcina Wasilewskiego i jego tria znałem wcześniej z tych płyt, ale nie miałem okazji doświadczyć jego koncertu na żywo. Zgodnie z moimi przewidywaniami była to półka światowa. Symbioza wypracowana między fortepianem, kontrabasem, a perkusją wprawiała w zachwyt. Trio zaproponowało szeroki, jazzowy wachlarz, począwszy od minimalistycznych dźwięków, przez żywiołowe solówki, a skończywszy na wspaniałych przeróbkach znanych hitów, jak „Riders on the Storm” czy „Actual Proof”. Doznania koncertu wzmocniła urocza konferansjerka Marcina, który po trzech kompozycjach na moment zabrał głos i przyznał, że na sali są jego nauczyciele z koszalińskiej szkoły muzycznej i zawsze jest to dla niego powód do tremy. Po koncercie zespół długo podpisywał płyty i pozował do zdjęć, czuć było, że to dla grupy ważny koncert w rodzinnych stronach.
Cztery dni koncertów i za każdym razem inna publiczność – to moim zdaniem sukces tegorocznej edycji Hanzy. Na przykład na drugim, bigbandowym dniu, który był darmowy, szerokie grono osób mogło posłuchać jazzu na żywo. Być może dotychczas nie mieli ku temu okazji, a teraz ten jazz zaczną eksplorować i poznawać? I najważniejsze na koniec – jaki jest w końcu ten festiwal? Na pewno różnorodny. Hanza proponuje wejście za darmo na adeptów jazzowej sztuki, ale też oferuje bilet za kilkadziesiąt złotych na światową czołówkę. Wpuszcza na scenę świeżą polską krew nasyconą eksperymentem, a parę dni później na tej samej scenie koi trudy codziennego życia jazzowymi piosenkami podanymi w bardzo przyswajalny sposób. Ta różnorodność może być w kolejnych latach największym atutem i znakiem rozpoznawalnym Hanzy, jeśli festiwal faktycznie pójdzie tą drogą.

Kuba Staniak

Fot. Magda Pater

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.