- Kategoria: News
- Alicja Tułnowska
- Odsłony: 3456
Życie toczy się dalej
Rodzinę Rapsiewiczów dotknęło wielkie nieszczęście: w trakcie ciąży z drugim synem mama Filipa i Karola doznała zawału serca i zmarła. Lekarze musieli wyciągnąć chłopca, chociaż był to dopiero 26. tydzień ciąży. Dlatego Karol potrzebuje żmudnej rehabilitacji i długotrwałego leczenia, a Tomasz Rapsiewicz sam opiekuje się nim i jego starszym bratem. Pomagają mu w tym jego mama i siostra.
Nagła śmierć żony i złe diagnozy dotyczące synka niejednego mogłaby psychicznie załamać, doprowadzić do depresji lub do pogrążenia się w nałogu. Ale pan Tomasz nie pozwolił sobie na to, bo wiedział, że ma dla kogo żyć i walczyć o każdy dzień. Musiał zająć się pogrzebem żony, a do tego lekarze nastawiali go na to, żeby przygotował się na śmierć Karolka, bo ich zdaniem miał nie przeżyć doby. Tymczasem 14 czerwca chłopiec skończył 2 lata i mimo swej niepełnosprawności jest wielkim szczęściem dla najbliższych.
– Choroba Karolka uświadomiła mi dopiero, czym jest życie, jak ważne jest to, żeby cieszyć się z małych rzeczy, jak ważna jest rodzina – napisał na swoim profilu w mediach społecznościowych tata chłopca. – Pamiętajcie o tym. Walczę o moje dzieci. Nie ukrywam, że czasami jest ciężko, ale jestem wdzięczny za wszystko, co mam. Wiem, że moje dzieci są wyjątkowe i zasługują na wszystko, co najlepsze.
Pan Tomasz nie uważa siebie za superojca. Zapewnia, że po prostu dba o swoje dzieci najlepiej, jak potrafi. Żyje dniem dzisiejszym, nie robi planów na lata. Myśli tylko o synach, którym musi zastąpić także mamę. A wiadomo, że przywiązanie kilkuletniego dziecka do mamy jest inne niż do taty.
Śmierć żony i narodziny syna
Pan Tomasz nie miał czasu, żeby przeżyć żałobę po żonie. Nie mógł zostawić wszystkiego, żeby dojść do równowagi po tak wielkiej tragedii. Otrzymał jednak pomoc psychologiczną, podobnie jak starszy syn, który był na tyle duży, że wiedział, co się dzieje. Filip i jego tata nadal korzystają z takiego wsparcia.
– Zaraz po wyciągnięciu na zewnątrz Karolek był reanimowany, bo urodził się martwy – wspomina jego tata. – Nikt się nie spodziewał, że ratowanie mojej żony tak się skończy. Lekarze walczyli o jej życie 20 minut, i tyle czasu syn był niedotleniony. Oni sami twierdzili, że takie sytuacje jak u mojej żony zdarzają się w amerykańskim filmie, czyli są wyjątkowo rzadkie. Ale nam się przydarzyły. I pewnie nie jestem ani pierwszy, ani ostatni.
Mały cud o imieniu Karol
Pierwsze doby Karol jakoś przetrwał, z tygodnia na tydzień jego stan się delikatnie poprawiał, chociaż dostał wylewu czwartego stopnia do mózgu. Po jego wypisaniu ze szpitala w Koszalinie nadal musiał być pod stałą opieką specjalistów i wymagał różnych zabiegów medycznych. Zgody na nie musiał podpisywać tata chłopca. On też przebywał z chłopcem w szpitalach. Ze starszym synem zostawały babcia i ciocia. Tak jest do dzisiaj.
– Karolek jest moim cudem – przyznaje jego tata. – Jest w dużo lepszym stanie, niż przewidywali lekarze. Zrobiłem mu w domu pokoik rehabilitacyjny. Ćwiczy w nim ze mną i ze wspaniałymi rehabilitantami: panią Joanną i panem Adamem. Widać postępy ich pracy z Karolkiem. Musimy też ćwiczyć jego wzrok, bo z powodu uszkodzeń nerwów wzrokowych chłopiec nie widzi. W listopadzie okulistka powiedziała, że nie ma oznak na to, że synek widzi, ale pani Marta, zajmująca się terapią wzroku, dała mi iskierkę nadziei, że jeśli będziemy ćwiczyć, to może to się zmieni. Zrobiłem w domu ciemnię, jeszcze muszę kupić podświetlany sprzęt, żeby Karolek mógł ćwiczyć.
Ojciec – rzadki widok
Brak żony i mamy jest bardzo odczuwalny. Pan Tomasz musiał zrezygnować z pracy poza domem, bo wszystkie siły i czas poświęca dzieciom. Myśli też tylko o nich. Nie marzy o niczym poza tym, żeby byli zdrowi, rozwijali się jak najlepiej. Przyznaje, że odkąd zostali sami, docenia pracę kobiety w domu.
– Obowiązków jest naprawdę sporo: gotowanie, sprzątanie, ubieranie, no i do tego kobieta zwykle pracuje zawodowo! Ja mam ten komfort, że pomagają mi bardzo mama i siostra. Ja karmię Karolka, bo na szczęście umie jeść łyżeczką, przełyka pokarm.
Tomasz Rapsiewicz przyznaje, że w szpitalach, w których przebywał z Karolem, pielęgniarki i inne mamy z niedowierzaniem patrzyły, jak opiekuje się synkiem. Widok ojca czuwającego całą dobę przy chorym dziecku należy do rzadkości.
– Kiedy miałem po raz pierwszy kangurowanie Karolka, czyli dostałem go na ręce i mogłem przytulić do swojej skóry, pielęgniarki robiły zdjęcia – wspomina. – To było naprawdę wyjątkowe wydarzenie, ale przecież jestem ojcem, muszę walczyć o obu synów. Starszy z nich też potrzebuje zainteresowania, opieki. Poświęcam mu tyle czasu, ile mogę. Pilnuję, żeby odrobił lekcje, kupuję rzeczy niezbędne do szkoły, wożę na zajęcia sportowe. To normalne życie, ale zwykle w domu są oboje rodzice, którzy dzielą się obowiązkami, mogą się zastąpić, zmienić. W mojej rodzinie ja odpowiadam za wszystko, co się dzieje z chłopcami. To są w końcu moje dzieci. Kto miałby się nimi zajmować?
Czują opiekę żony i mamy
Tata chłopców, myśląc o sobie, myśli tak naprawdę o dzieciach. Marzy jedynie o tym, żeby mieć siłę i zdrowia, aby się nimi jak najdłużej opiekować, jak najlepiej wykształcić. Obaj chłopcy wymagają uwagi, każdy w inny sposób. Filip jest dodatkowo obciążony traumą związaną ze śmiercią mamy. Pewnie kiedy będzie starszy opowie o niej bratu. Na razie jest zdolnym uczniem i dzielnym pomocnikiem taty, który przyznaje, że stale czują duchową obecność i opiekę żony oraz mamy.
Ewa Marczak
Fot. Magda Pater