- Kategoria: News
- Alicja Tułnowska
- Odsłony: 2667
Biznes i wojna
Jak świat światem, biznes i wojna idą w parze. Konflikty zbrojne, najlepiej takie na skalę globalną, to szansa dla wielu firm i osób, aby szybko się wzbogacić. A że dzieje się to kosztem ofiar ludzkich i zbrodniczych reżimów, to już inna historia. Wojna ze światowym biznesem zawarły swój specyficzny mariaż w XX wieku, gdy doszło do dwóch strasznych wojen światowych. Rzecz jasna, już wcześniej ktoś musiał produkować uzbrojenie dla walczących armii lub nim handlować, co bywało czasem pospolitym szachrajstwem.
Wiedział o tym John Pierpont Morgan, który podczas amerykańskiej wojny secesyjnej zbił spory kapitał, kupując od armii kilkanaście tysięcy karabinów po 3,5 dolara za sztukę, a następnie sprzedając je po znacznie wyższej cenie, wynoszącej aż 22 dolary. W czasie transakcji karabinów nie wyniesiono ponoć nawet poza magazyny, a do tego były wadliwe.
Wielki przemysł kocha Hitlera
Jeśli kiedykolwiek sięgniecie po produkty firm takich jak Opel, Porsche, Dr. Oetker, Boss, Bayer, BMW, warto mieć świadomość, że te koncerny dorobiły się kolosalnych zysków dzięki poparciu Hitlera. Dziś najchętniej wyparłyby się one swoich dawnych konszachtów z nazizmem, gdyż to rzuca cień na pozytywny wizerunek tych firm. A prawda jest taka, że gdyby nie ogromne wsparcie niemieckich przemysłowców, Hitler pozostałby drobnym krzykaczem, piwiarnianym agitatorem z małą partyjką zwaną NSDAP. Ale przedsiębiorcy w Niemczech bali się komunizmu i to zadecydowało. Pomogli Hitlerowi zdobyć władzę a ten odwdzięczył się intratnymi zleceniami dla niemieckiej armii i przemysłu wojennego.
Tym bardziej że nie mówimy tu o pokojowym pozyskiwaniu rynku, gdzie wykorzystywano wojskowe kontrakty np. na dostawę dla US Army Coca-Coli czy gumy Wrigley's. Niemieckie koncerny okesu II wojny światowej budowały swoją pozycję niewolniczą pracą ludzkich rąk, więźniów obozów koncentracyjnych czy fabryk, gdzie trafiali robotnicy przymusowi.
Tak było w wypadku koncernu Dr. Oetker, dostarczającego żołnierzom III Rzeszy produktów spożywczych. Richard Kaselowsky, który stał na czele firmy do 1944 r., był zwolennikiem Hitlera i znał nawet Führera osobiście. Dzięki takim znajomościom spółka Dr. Oetker otrzymywała liczne korzyści finansowe. Także Rudolf August Oetker, kolejny szef koncernu, wspierał nazistów, a nawet był członkiem Waffen-SS. Pozwoliło mu to za grosze kupować nieruchomości należące wcześniej do rodzin żydowskich, a w swoich fabrykach trzymał robotników przymusowych.
Niemieccy przedsiębiorcy wykorzystywali wojenną koniunkturę i znajomości, aby się wzbogacić kosztem innych. Przejmowano więc za bezcen dawne sklepy i manufaktury żydowskie, sięgano po więźniów obozów koncentracyjnych, będących nieograniczoną siłą roboczą. Lukratywne były zwłaszcza zamówienia państwowe, dostawy dla armii, ale też zamówienia na różne inne produkty i usługi. Rąbek działania tego mechanizmu ukazany jest doskonale w filmie „Lista Schiendlera”.
Mundury, zwłaszcza wyższych oficerów niemieckich, cechował elegancki krój i doskonałe wykonanie, podziwiane nawet do dziś na tle innych uniformów epoki. Ubiór dla Wehrmachtu, Hitlerjugend i innych formacji Hitlera zaprojektował Hugo Ferdinand Boss, twórca marki Hugo Boss, znanej do dziś. Wstąpienie do NSDAP dało właścicielowi upadającej szwalni szansę na zarobienie milionów. Oczywiście, jak inni, tak i Hugo Boss korzystał z pracy przymusowej, głównie kobiet.
I.G. Farben, w którego skład weszło sześć wielkich firm z branży chemicznej, w tym Bayer (ten od aspiryny), dostarczał niemieckiej armii między innymi paliwo do samolotów, proch i materiały wybuchowe. Ale ten sam I.G. Farben zadbał o dostawy zabójczego Cyklonu B, którym uśmiercano miliony ludzi w komorach gazowych obozów koncentracyjnych.
Na niechlubnej liście jest też Siemens. Firma podczas II wojny światowej zajmowała się m.in. produkcją pocisków V-1 i V-2. Siemens zatrudniał więźniów w kilku zakładach zlokalizowanych w pobliżu obozów koncentracyjnych. Przy Auschwitz-Birkenau powstał zakład urządzeń silnoprądowych. Więźniowie w innym miejscu wytwarzali przełączniki elektryczne do niemieckich samolotów i okrętów podwodnych. Za to specjaliści z Siemensa opracowali projekty krematoriów w obozie Auschwitz-Birkenau oraz zamontowali tam urządzenia gazowe.
A przemysł motoryzacyjny? Proszę bardzo, choćby Bayerische Motoren Werke AG – znane jako BMW. Jego twórca Günther Quandt dzięki układom na szczytach III Rzeszy zatrudniał w swoich firmach ponad 50 tys. przymusowych robotników, również z nazistowskich obozów koncentracyjnych oraz jenieckich. W fabrykach więźniowie pracowali także przy produkcji amunicji, broni palnej, artyleryjskiej oraz baterii do łodzi podwodnych.
Ford, Rockefeller i czasy dzisiejsze
Lecz nie tylko niemieccy potentaci wspierali Hitlera. Jego gorącym orędownikiem zza oceanu był znany ze swych antysemickich poglądów sam Henry Ford, twórca imperium motoryzacyjnego. To on potajemnie finansował partię Hitlera NSDAP. W rewanżu, rok przed wybuchem II wojny światowej, Ford został uhonorowany wysoką rangą odznaczeniem, Orderem Orła Niemieckiego. Przyszłego kanclerza III Rzeszy wsparło również General Electric kwotą ponad 2 mln marek. W zamian za to firma dogadała się z zakładami stalowymi Kruppa co do cen wolframu – surowca ważnego dla produkcji wojennej. Powiązany z Rockefellerami koncern Standard Oil dostarczał Niemcom ropę niezbędną do prowadzenia wojny, patenty i metody ulepszania technologii produkcji syntetycznej benzyny.
Przejdźmy do współczesności. Wojna to doskonały sposób na zarabianie pieniędzy. Sformułowanie zwane „układem przemysłowo-wojskowym”, wymyślone przez prezydenta USA Dwighta D. Eisenhowera w 1961 r. ewoluowało i jego znaczenie objęło wymiar polityczny. Na wojnie lwią część zysków zgarniają koncerny zbrojeniowe. Nieźle obławiają się też koncerny paliwowe, przedsiębiorstwa zajmujące się zaopatrzeniem i logistyką dla wojska, firmy farmaceutyczne, energetyczne, przedsiębiorstwa budowlane i cały, rożnorodny szereg innych dostawców. Dla wielu firm wojna jest długoterminową inwestycją, która im dłużej trwa, tym lepiej. Czy ta inwestycja się opłaci? Tak, i to bardzo.
Podczas ostatniej wojny w Iraku rząd prezydenta Georga Busha przydzielił prywatnym firmom zlecenia o wartości aż 87 miliardów dolarów. MCI zbudowało w Iraku sieć telefonii komórkowej, a firma Environmental Chemical Corporation po uzyskaniu kontraktu na odbudowę Afganistanu i Iraku zarobiła 1,5 miliarda dolarów. Nie narzekają także prywatne firmy ochroniarskie oraz te rekrutujące najemników do walki, jak DynCorp czy Blackwater USA. Wydatki na uzbrojenie to naprawdę kolosalne kwoty, przekraczające nawet państwowe budżety. Dane z Global Peace Index wskazują, że tylko w 2014 roku świat na zbrojenia wydał ponad 3 biliony dolarów. Ekonomiści z Harvardu szacują natomiast, że koszty wojen w Afganistanie, dwóch w Iraku, konfliktów w Syrii i na Ukrainie sięgnęły już blisko 5 bilionów dolarów. Zarabia oczywiście amerykański Lockheed Martin (najwięcej sprzedający koncern zbrojeniowy na świecie, kojarzony jest przede wszystkim ze śmigłowcami i samolotami okresu wojny w Wietnamie, ale też produkuje myśliwce F-16 oraz drony bojowe), Northrop Grumman, BAE Systems czy Raytheon. Firma Boeing kojarzy się z przelotami pasażerskimi. Ale produkuje także słynne śmigłowce AH-64 Apache i bombowce Boeing.
Specjalna komisja Kongresu, Komisja Kontraktów Wojennych stwierdziła, że podczas wojny w Afganistanie i w Iraku nastąpiło marnotrawstwo i zdefraudowanie środków publicznych w wysokości 60 bilionów dolarów, co daje 12 milionów dziennie. Ponadto, przyznano, że „przynajmniej 6 bilionów dolarów zniknęło bez śladu, nigdzie nie zostało zaksięgowane”. Jednocześnie, Pentagon przeznaczył między innymi dla wspomnianego już koncernu Lockheed Martin znaczne środki w budżecie wojennym, określanym jako OCO (Operacje Kontyngentów Zamorskich). USA dba o swoje interesy zbrojeniowe, więc Kair nabył u Amerykanów 125 czołgów, które co prawda powstają w Egipcie, ale z części wyprodukowanych wcześniej w USA. Inne dostawy obejmują myśliwce i pociski przeciwokrętowe. Także i Jordania znalazła się na liście głównych partnerów handlowych USA. Za amerykańskie dolary to niewielkie królestwo zaopatrzyło się we flotę myśliwców, śmigłowce bojowe, nowoczesne pociski powietrze-powietrze i rakietowe systemy artyleryjskie.
Cała Europa handluje bronią. Swoje wyposażenie wojskowe sprzedają walczącym Wielka Brytania, Niemcy i Francja. Bardzo ważnym graczem jest także Rosja. Sprzedaż broni to nie tylko interes, lecz pozwala na ingerencję państw w sytuację gospodarczo-polityczną danego kraju. Dba o to Wielka Brytania i Francja. Francuskie Siły Powietrzne w wojnach w Afganistanie, w Iraku, w Libii, w Mali i w Syrii angażowały ogromne środki. Tymczasem koszt jednego myśliwca Rafale to około 89 mln euro, a szturmowego Super-Etendard – 100 mln euro. Francja pozostaje w ścisłej czołówce największych eksporterów uzbrojenia obok USA, Rosji, Chin i Niemiec. Ta piątka kontroluje około 80 procent światowego eksportu broni. Koniunkturę wyczuły również Niemcy. Koncerny zbrojeniowe tego państwa zaopatrują Arabię Saudyjską, Izrael. Rosja, mimo że dostarcza uzbrojenie 56 krajom świata, to traktuje sprzedaż broni jak czysty biznes, sprzedając ją nawet do USA. Prezydent Władimir Putin swego czasu powiedział: „Produkcja rosyjska cieszy się stałym popytem. (...) Portfel zamówień eksportowych krajowego przemysłu obronnego utrzymuje się na poziomie 50 mld dolarów”. Wciąż podpisywane są nowe porozumienia międzyrządowe, a wyprodukowana w Rosji broń i sprzęt wojskowy już znajdują się na wyposażeniu krajów Europy, Azji, Afryki, Bliskiego Wschodu i Ameryki Łacińskiej. Któż na świecie nie zna słynnego AK-47 „Kałasznikow”?
Wszystkie te kraje, oprócz traktowania wojny jako źródła zysku i poszerzania strefy wpływu, łączy to, że chcą podtrzymywać stan destabilizacji w wybranych krajach. Według raportu Sztokholmskiego Instytutu Badań nad Pokojem (SIPRI) dostawy broni na świecie osiągnęły w ciągu ostatnich pięciu lat rekordowy poziom od czasu zimnej wojny dzięki popytowi z Bliskiego Wschodu i Azji.
Stany Zjednoczone, Rosja i inne kraje europejskie dostarczały duże ilości broni dla represyjnych rządów na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej jeszcze przed tzw. Arabską Wiosną – tak wynika z raportu Amnesty International „Transfer broni na Bliski Wschód i do Afryki Północnej: Lekcja dla efektywności Traktatu o Handlu Bronią”. Raport przedstawia analizę transferu broni do Bahrajnu, Egiptu, Libii, Syrii i Jemenu od 2005 roku. Główni dostawcy broni do pięciu państw przedstawionych w raporcie to Austria, Belgia, Bułgaria, Czechy, Francja, Niemcy, Włochy, Rosja, Wielka Brytania i Stany Zjednoczone. Co najmniej 11 państw dostarczyło pomoc wojskową lub pozwoliło na eksport broni, amunicji i związanego z tym wyposażenia do Jemenu. Te kraje to: Bułgaria, Czechy, Niemcy, Włochy, Rosja, Turcja, Ukraina, Wielka Brytania i Stany Zjednoczone.
Wojna to biznes. Może i brudny, ale bardzo niestety opłacalny. I nie zanosi się, patrząc na Syrię czy obecny Afganistan, że ten trend się odwórci.
Tomasz Wojciechowski
Fot. wikipedia.pl