• Kategoria: News
  • Odsłony: 5383

Koszalińska papiernia, czyli zagadka nierozwiązana

Istniejąca dawniej w Koszalinie wytwórnia papieru jest jednym z tych obiektów, które do dziś pobudzają wyobraźnię. Są różne przypuszczenia, hipotezy dotyczące funkcjonowania tego miejsca. Zwłaszcza z okresu jej działalności podczas II wojny światowej, chociaż na chwilę obecną trudno jest ustalić coś na pewno. Pozostałości po papierni, składające się głównie z podziemnych pomieszczeń, korytarzy, zalane są wodą.

Czy zakład ten miał coś wspólnego z „Wunderwaffe”, cudowną bronią Hitlera, czyli V-2, a może produkowano w nim fałszywe pieniądze? Co wiemy o koszalińskiej papierni i dlaczego jest to temat tak fascynujący? Spróbujmy odpowiedzieć na te pytania.

Gigant przemysłu papierniczego
Dziś jedynie pozostałości ceglanych ścian w kompleksie budynków magazynowych przy ul. Batalionów Chłopskich w Koszalinie przypominają o papierni, która dawniej znajdowała się na tym areale. No, może jeszcze świadczy o tym ogromna wieża do odżelaziania wody, która zaprojektowana została przez znanego niemieckiego architekta Oskara Kaufmanna. Konstrukcja wieży, która przetrwała do dziś i znajduje się przy obecnej ul. Franciszkańskiej, wykonana jest ze specjalnych odlewów betonowych. Pod wieżą znajdują się kanały schodzące na głębokości 65 metrów pod ziemią, przez które pod ciśnieniem wpompowywana była woda do kopuły, a następnie, po filtracji, wykorzystywana do produkcji wysokiej jakości papieru. Budowa wieży trwała dwa lata i oddano ją do użycia w 1920 r. Krajobraz fabryki to również ogromny, 93-metrowy komin postawiony w 1913 roku – był najwyższym kominem na terenie wschodnich Niemiec. Bystre oko spostrzeże jeszcze znajdujący się obecnie nad brzegiem pobliskiej rzeczki schron przeciwlotniczy, lub wartowiczy, który w czasie II wojny światowej służył zapewne wartownikowi.
W Koszalinie swego czasu znajdowała się jedna z największych papierni w całej Europie. Jej tradycja sięgała roku 1764 r., kiedy założył ją jeden z radców miejskich Johann Georg Geltschewski. Wykorzystywane w niej maszyny napędzane były przez siłę wodną. Rok 1833 uznawany jest za datę faktycznego powstania koszalińskiej papierni, którą powołał do funkcjonowania kupiec Friedrich Schlutius. Zakład zajmował rozległy teren, co świadczyło o rozkwicie gospodarczym, wynikającym też z masowego zapotrzebowania na papier. Gdy w 1851 r. papiernię przejął bankier Bernhard Behrend, unowocześnił produkcję, inwestując w maszynę parową. Parę lat później, papiernia w Koszalinie stała się spółką akcyjną znaną jako Papierfabrik Koslin AG.
W okresie miedzywojennym 20-lecia kompleks fabryki zajmował ponad 33 hektary i był wyposażony we własną bocznicę kolejową, a w papierni zatrudnionych było około 1.500 osób. Fabryka wybudowała nawet dla swoich pracowników osiedle. W 1935 r. akcje koszalińskiej papierni wykupiła ponoć fabryka papieru i celulozy z Jeleniej Góry.
A podczas II wojny światowej? Produkowano nadal. Większość dużych zakładów pracowało na potrzeby wojska, również papiernia, przy której znajdował się obóz dla pracowników przymusowych. Nie był podobno jednak zbyt restrykcyjnie chroniony, o czym wspominała w jednym z artykułów w prasie lokalnej pani Krystyna, która jako dziecko robotników przymusowych urodziła się w barakach przy papierni 17 grudnia 1944 roku. Lagier, w którym pracowała mama pani Krystyny nie był fabryką śmierci jak obozy koncentracyjne. Kobiety mogły wychodzić co jakiś czas na spacery po okolicy.
Według jednej z wersji w sierpniu 1944 r. przez iskrę od lokomotywy dochodzi do groźnego pożaru, trawiącego wiele zapasów. Koszalińska papiernia miała też być jednym ze strategicznych zakładów III Rzeszy i z dużym prawdopodobieństwem była potencjalnym celem nalotów. Ile w tym prawdy?

Domysły i możliwe wersje
Według pewnej miejskiej legendy pod koniec XIX wieku Niemcy zaczęły umieszczać na banknotach pasek z platyny. Wkrótce też podziemne magazyny wypełniły się tym drogocennym kruszcem, ale wycofujący się w 1945 r z miasta niemieccy żołnierze nie zdążyli z jej wywozem. Odtąd krąży opowieść o zatopionych skrzyniach.
Czy chodziło o produkcję fałszywych banknotów? Naziści chcieli emitować fałszywe funty angielskie, które miały do złudzenia przypominać oryginały. Operacja nosiła kryptonim „Andreas” i celem jej było osłabienie brytyjskiej gospodarki. Banknoty fałszowano przy pomocy żydowskich specjalistów w całkowitej tajemnicy w obozie Sachsenhausen. Papier dostarczała papiernia Hanemühle, a farbę m.in. Ehringer GmbH. Ogólnie wyprodukowano od 1943 roku 135 milionów funtów. W marcu 1945 r. produkcję przerwano i wywieziono sprzęt oraz dużą gotówkę do Austrii, gdzie zatopiono to wszystko w jeziorze Toplitzsee. W 1959 r. wyłowiono 30 milionów funtów i wiele maszyn. W roku 1980 wyłowiono kolejnych 18 skrzynek.
Do tezy o wykorzystaniu platyny i pozostałym „platynowym skarbie” odnosi się Piotr Sklenarski, eksplorator, propagator historii Koszalina, badający temat nieistniejącej już papierni: – Do produkcji zabezpieczeń używano cienkiego paseczka platyny wtapianego w papiery wartościowe. Taka niewielka szpulka starczała na tysiące tego typu wyrobów, więc nie ma mowy o rozpalających wyobraźnię tonach tego surowca zalegającego gdzieś w podziemiach kompleksu. Platyna jest na tyle cennym surowcem, że tak jak złoto w pierwszej kolejności była ewakuowana do serca III Rzeszy.
Piotr Sklenarski uważa też, że papiernia miała drugie, ukryte oblicze. – Podczas II wojny światowej na terenie papierni, a raczej pod zakładem, powstaje ściśle tajny ośrodek naukowo badawczy III Rzeszy. Prawdopodobnie ośrodek zajmował się pracami nad półprzewodnikami i systemami naprowadzania do rakiet V-2 i nowszych generacji tej broni. Z relacji wynika, że ośrodek mieścił się pod dawną papiernią i ma od trzech do czterech kondygnacji w dół. Teren był ściśle strzeżony przez SS. Oficjalnym pretekstem tak silnej i szczelnej ochrony była działalność papierni, czyli wytwarzanie papierów wartościowych. Wokół ośrodka była tzw. strefa śmierci, gdzie nawet do rdzennych mieszkańców miasta można było strzelać bez ostrzeżenia. Na dole znajdowały się pomieszczenia naukowo-badawcze, jak i socjalne. Mieszkali tam naukowcy oraz pracownicy przymusowi. Zakład na tyle był tajny, że pracujący tam więźniowie schodzili żywi, a opuścić go mogli tylko martwi.
Wątek rakiet V-1 i V-2 związany jest z naszym miastem. V-1 produkowano w Koszalinie – nie tylko serię próbną, ale i produkcję masową. Odbywało się to w ówczesnej fabryce mebli należącej do Ericha Bunde. Fabrykę zmilitaryzowano, nadając jej nazwę Montagewerk „Cham”. Było to miejsce dobre, oddalone od zasięgu alianckich bombowców. Natomiast z obsługi rakiet V-2 szkolono: z ich odpalania i sterowania w Koszalinie, praktycznie – „na sucho” – w Bornym Sulinowie. Generał Dornberger zarządził, by w koszalińskich koszarach przy ul. 4 Marca nauczano obsługi, sterowania rakiet. Powodem podjęcia tej decyzji było wcześniejsze zbombardowanie Penemünde. Koszalin był wtedy bezpiecznym zakątkiem. Czy jednak może mieć to związek z papiernią?

Tunele
Sugestia jakoby robotników i personel utopiono lub rozstrzelano w tunelach pod papiernią brzmi jak wizja z horroru. – Gdy Armia Czerwona była już u bram miasta, w pierwszej wersji miano wszystko wysadzić. Siła wybuchu, jak i jego wstrząs potrzebne do wysadzenia tej konstrukcji miały być tak silne, że zagrozić mogły strukturze części budynków w mieście. W Koszalinie nadal znajdowali się mieszkańcy. Nie wiem, czy w przypływie sentymentów, a może sumienie kogoś ruszyło, podjęto decyzję o zalaniu pomieszczeń. W ten sposób to, co uratowało miasto, przypieczętowało los znajdujących się w podziemiach ludzi, grzebiąc żywcem kilkadziesiąt osób. Zalano to tak skutecznie, że cały sprzęt wraz z obsługą spoczywają tam do dziś. Podjęte próby osuszenia i spenetrowania podziemi przez wojsko w latach 60. nie przyniosły efektu. Pracowników przymusowych, jak i niemiecką obsługę zakładu zlikwidowano. Sprawa powinna być oficjalnie wyjaśniona do końca. Zeznania świadków, wnioski, do których doszli prokuratorzy z Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich, nadal znajdują się w przepastnych archiwach IPN. Może warto je odkurzyć, przejrzeć i wyjaśnić… – komentuje Piotr Sklenarski.
Mój rozmówca próbował zbadać zalane tunele. Jak przyznaje, z nie do końca zadowalającym skutkiem. – Dotarłem wraz z kolegą Krzysztofem Fersterem do części zalanych pomieszczeń i korytarzy. Dokumentują to zdjęcia. Widać na nich ogrom konstrukcji, niemiecką finezję wykonania. Szukaliśmy dowodu, że są jeszcze inne poziomy poniżej tego, na którym się znajdowaliśmy. Udało się. Są szyby, prawdopodobnie wentylacyjne, w które spuszczaliśmy sondę. Sonda zeszła dużo niżej niż podłoga naszego poziomu hal. Niestety, lata wywożenia i wrzucania gruzu przez wykute w stropach otwory, znacznie utrudnia penetrację obiektu. Jest też woda. W tych pomieszczeniach, gdzie woda jest czysta i widać, po czym się stąpa można się czuć w miarę bezpiecznie. Są też korytarze zalane tzw. szambem. Tam czyhają pułapki typu kilkumetrowych szybów, w które jak wpadniesz, jest po tobie. Jest to jedno z niewielu dziewiczych miejsc w Koszalinie, gdzie jeszcze można coś odkryć, przenieść się w czasie.
Co stało się z koszalińską papiernią, gdy wkroczyli do miasta Rosjanie? W 1945 r., po zajęciu Koszalina przez Armię Czerwoną, wszystko, co można było wywieźć, trafiło na wschód, a samą fabrykę spalono. Wzmianka o tym incydencie pojawia się w dość zaskakującym miejscu.
Otóż na portalu historycznym Stowarzyszenia Przyjaciół Koszalina w dziale poświęconym zmarłym mieszkańcom miasta widnieje wpis (zapewne jeszcze organizatora portalu śp. Józefa Sprutty, byłego prezesa SPK) o Tadeuszu Wojciechowskim. Czytamy: „poznański harcerz, czołowy bokser polski, poszukiwany przez gestapo, w Koszalinie od lutego 1945 r. Świadek podpalenia przez Rosjan koszalińskiej fabryki papieru na rozkaz komendanta radzieckiego Koszalina w odwecie za zamordowanie jego żony na drodze koło Porostu. Przewodniczący PMRN w Koszalinie w 1952 r.”. Co wspólnego miała papiernia z morderstwem żony radzieckiego oficera? Kolejna ciekawostka do wyjaśnienia.
Po wojnie, do końca lat 60. teren papierni służył jako miejsce zwożenia gruzu z odbudowywanego Koszalina. Od lat 70. mieścił się tu zakład państwowy INTROPOL. Po przemianach ustrojowych z lat 90. teren podzielono pomiędzy mniejsze firmy. Koszalińska papiernia niczym widmo z przeszłości nadal wzywa ciekawskich...

Tomasz Wojciechowski

Fot. Archiwum grupy „Dawny Koszalin i okolice” (FB)

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.