- Kategoria: News
- Alicja Tułnowska
- Odsłony: 2304
Wyjątkowe pokolenie babć i dziadków
Niewielu już ich zostało, a emocje mogą okazywać inaczej niż ich późniejsi odpowiednicy. Gubią się też w świecie zaawansowanej technologii, która zaczęła być zwykle dostępna dopiero, gdy dorosły ich wnuki. To pokolenie babć i dziadków urodzone jeszcze przed wojną. Choć nierzadko skryci, czasem bardziej surowi, zahartowani, bo wychowani w skromności i często przeżyli niejedną tragedię, to kochają równie mocno, a ich mądrość życiowa to prawdziwy skarb.
O tym wyjątkowym pokoleniu opowiadają ich wnuczki – Monika, Anna i Marianna. Ich potomkowie mają o nich żywe wspomnienia, choć niektórzy z nich nie doczekali dnia dzisiejszego. Jakimi babciami i dziadkami są te osoby i jakie wspomnienia najbardziej zapadły w pamięć ich wnuczkom?
Najlepiej smakuje u babci
Monika nigdy nie poznała swoich dziadków, ale wciąż żyją jej babcie – 95-letnia Zosia i 98-letnia Kasia. Jak się okazuje, jest jedną z najstarszych wnuczek, więc miała szansę dobrze je poznać. – Mam to szczęście, że mam dwie babcie, które wciąż żyją i jeszcze się dobrze trzymają. Oczywiście są pod opieką lekarzy, ale chodzą i wszystko wokół siebie zrobią, i jeszcze ugotują. Obydwie miały trudne życie, bo to pokolenie, które przeżyło II wojnę światową. Są zahartowane. To silne charaktery. Zresztą szybko też straciły mężów, więc musiały sobie radzić same, wychowując dzieci – opowiada.
Obie panie początkowo mieszkały na Kresach Wschodnich. – Stamtąd zostały przesiedlone w ramach akcji „Wisła” ze swoimi rodzinami tutaj, na Pomorze Środkowe. Babcia Kasia mieszka w Bobolicach ze swoją córką, natomiast babcia Zosia mieszka w Kraśniku, też ze swoją córką, więc obie mają dobrą opiekę – dodaje nasza rozmówczyni.
Co wyróżnia obie babcie? – Babcia Kasia całą rodzinę trzyma w kupie. Zawsze mówi, żebyśmy się szanowali i się trzymali razem. I faktycznie tak jest – czy święta, czy urodziny, te wszystkie uroczystości staramy się spędzać razem. Jest zadowolona, gdy jest pełen dom, jak się do niej przyjeżdża – mówi Monika. – Babcia Zosia jest natomiast taka bardziej radosna, uśmiechnięta. Lubi spotkania z koleżankami. Jest taka świetlica na wsi, w której się spotykają i rozmawiają. Obie są aktywne. Każda miała ogródki, zwierzątka, szklarnie.
Okazuje się, że Monika do 12. roku życia mieszkała w Bobolicach, więc to z babcią Kasią spędzała więcej czasu. – Na początku się wychowywałam u babci Kasi w Bobolicach, mieszkaliśmy z nią. Później się przeprowadziliśmy do własnego mieszkania, ale cały czas do babci Kasi chodziłam po szkole na obiady, zabierałam czworaki i u babci jadłam, przebywałam tam kilka godzin i zabierałam obiad do domu – opowiada i wspomina także ulubione przysmaki z dziecięcych lat, którymi zajadała się u babci. – Najbardziej lubiłam jeść u niej pierogi, barszcz. Ziemniaki z cebulką i masełkiem – i to było tak, że się jadło z jednego talerza, ale każdy miał swój barszcz. Nie lubiłam rosołu z makaronem, więc robiła mi rosół z ziemniakami gotowanymi. Babcia dawała mi też do picia surowe jajko. Piłam je co parę dni, szczególnie latem. Świeże jajko, prosto z kurnika, myła w parniku, robiła dziurkę w skorupce i dawała do picia. Ja bardzo to lubiłam i do dzisiaj pamiętam ten smak.
Babcia Kasia okazała się też świetną nauczycielką. – Kleiłam pierogi z babcią. Zawsze robiła ciasto, ja wycinałam te kółka i kleiłyśmy pierogi. Przygotowywała też farsz na pierogi ruskie. Więc można powiedzieć, że umiem robić pierogi dzięki babci – wspomina Monika. – Nauczyła mnie też pisać pisanki woskiem i pamiętam, że zawsze był taki rytuał, że babcia bardzo dużo ich pisała na Wielkanoc. Było około 100 tych jajek i ja byłam posłańcem. Ona mi robiła paczuszki z tych pisanek i roznosiłam je po Bobolicach po rodzinie przed świętami.
To nie jedyne mile spędzone chwile. – Babcia zawsze zabierała mnie na ogród, na pole, bo jest bardzo aktywną osobą. Lubiła spędzać czas na ogródku – mówi Monika i dodaje, że obecnie, ze względów zdrowotnych, babcia coraz częściej spędza jednak czas w domu i np. słucha radia czy ogląda telewizję, a jeśli jej wzrok pozwala – to też szydełkuje i robi na drutach.
Jaką relację nasza rozmówczyni ma natomiast z babcią Zosią? – Jeździłam do niej na wakacje, bo tam też mieszkały moje kuzynki i też miałyśmy bardzo dobrą opiekę. Pamiętam z tych wakacji chleb ze śmietaną i z cukrem, który babcia robiła. To był przysmak. No i też były oczywiście pyszne obiadki – mówi. – Babcia dobrze się trzyma i nawet zrobi jaskółkę! Mówi: „Słuchajcie, patrzcie, jak robię jaskółkę!”.
Skarbnica wiedzy
Dziadkowie Anny urodzili się w latach 1931-1941. Ich lata dzieciństwa, wczesnej młodości przypadały więc na czas II wojny. Anna czuje smutek, że jednego z dziadków nie zdążyła poznać. – Oglądając jego stare fotografie czuję żal, że umarł tak szybko. Drugi dziadek zmarł, gdy miałam 14 lat – był dosyć surowy i zamknięty w sobie, jakby strzegł jakiegoś sekretu. Dopiero teraz, 22 lata po jego śmierci, dowiedziałam się, że jego tata był narodowości niemieckiej, a jego przodkowie brali udział w II wojnie światowej „po tej drugiej stronie”. Nigdy już nie porozmawiam z dziadkiem o tym. Chociaż nie wiem, czy gdybym zapytała, czy by powiedział? – dzieli się swoimi odczuciami.
Podobnie jak Monika to z babciami Anna miała więc szansę na zbudowanie silniejszej więzi – z jedną z nich tej wyjątkowej, która trwa do dziś. – Moje babcie bardzo różniły się – i fizycznie, i pod względem charakterów. Jedna jest otwarta, towarzyska, nieco zbuntowana, pełna energii szczupła blondynka. Druga babcia – bardziej zdystansowana, wyniosła, zawsze elegancka, brunetka o pełniejszych kształtach. Drugiej babci już nie ma, pożegnałam ją niedawno. A babcia blondynka, moja ulubiona babcia, nadal droczy się co weekend ze mną i żartuje. Czasem się z nią kłócę, spieramy się, bo różnice międzypokoleniowe dochodzą do głosu. – opowiada.
Ukochana babcia Anny – Marysia (na zdjęciu), nie tylko nauczyła ją pewnych umiejętności praktycznych, ale dała też coś znacznie cenniejszego, co ukształtowało ją jako silną kobietę. Stanowiła też dla niej azyl. – To ona nauczyła mnie pracy w ogrodzie, robienia na drutach, pogody ducha i bycia niezłomnym. Przy niej mogłam być zawsze sobą, ochraniała mnie nierzadko przed gniewem rodziców – mówi. – Patrząc na nią, widzę tę młodą dziewczynę ze starych zdjęć, którą była kiedyś. Bardzo kocham swoją babcię. Myślę, że mamy wiele cech wspólnych ze sobą, dlatego tak często ją odwiedzam.
Okazuje się, że nasza rozmówczyni ma wiele szczęścia, bo dzięki babci Marysi może lepiej poznać historię rodziny. Co więcej, ma też wiele pamiątek. – Dzięki niej znam wiele faktów z przeszłości naszej rodziny, bo chętnie się tym dzieli ze mną. Stare zdjęcia przechowywane przez babcię znam już niemalże na pamięć – opowiada i dodaje, że jako wnuczka stara się pielęgnować pamięć o przodkach. – Myślę, że dziadkowie to skarbnica wiedzy o przeszłości i szkoda, gdy nie zostaje ona zachowana dla przyszłych pokoleń w rodzinie. Próbuję ocalić z tej wiedzy, co się da – pomaga mi w tym tworzenie drzewa genealogicznego. Czuję się tak, jakbym zbierała puzzle do wielkiej układanki rodzinnej. Z okazji Dni Babci i Dziadka odwiedzę babcię w jej domu, a pozostałym dziadkom zapalę świeczkę na cmentarzach.
Nauczyciel życia
Dziadkowie pani Marianny, która obecnie już też jest babcią, są z jeszcze starszego pokolenia niż przodkowie Anny i Moniki. Opowiada ona o szczególnie jej bliskich krewnych – babci Regince i dziadku Marianie. – Byli kochani. Babcia Reginka i dziadek Marian bardzo się szanowali i pomagali nawzajem. Przeżyli II wojnę światową. Babcia została wywieziona na roboty do Niemiec, miała kilka minut na spakowanie się. Zostawiła z bólem w sercu kilkuletniego Jerzego, mojego tatusia, i kilkumiesięczną córeczkę Halinkę z siostrą, która też miała małą córeczkę. Babcia była już wtedy wdową. Po powrocie z Niemiec po zakończeniu wojny ponownie wyszła za mąż – za wspaniałego, skromnego, cichego i dobrodusznego człowieka, dziadka Mariana. Wychowali jeszcze dwóch synów – Jarosława i Edmunda – opowiada. – Byli wzorem pracowitości i nigdy nie narzekali. Za wszystko byli wdzięczni Panu Bogu. Dziadek wstawał o piątej rano i zajmował się w gospodarstwie zwierzętami hodowlanymi, babcia wstawała później i szykowała jedzenie na śniadanie dziadkowi, by miał siły pracować. Babcia od czasów wojny chorowała na silne bóle nóg i dziadek nie pozwolił, by chodziła np. na pole, daleko do sklepu we wsi.
Pani Marianna do dziadków, którzy mieszkali w dalekiej Wielkopolsce jeździła na wakacje. Pierwszy raz odwiedziła ich, gdy miała 9 lat. – Gdy przyjeżdżałam na wakacje, to cieszyli się. Czekali na mnie od wielu dni, jak tylko rok szkolny się kończył i zaczynały się wakacje. Zawsze tak było, od pierwszej wizyty w 1968 r. Wcześniej ich nie znałam, tylko wiedziałam, że mieszkają daleko od nas, w centralnej Polsce, na wsi. Stamtąd pochodził mój tata i to on zawiózł mnie do babci i dziadka – na motorze. Jechaliśmy prawie cały dzień z przerwami. Od tamtej pory co roku jeździłam do dziadków na wakacje, na całe dwa miesiące.
Z pierwszą wizytą u babci Reginki i dziadka Mariana na wsi wiąże się też pewna wyjątkowa historia. – Po kilku dniach babcia powiedziała, dokąd mam iść, aby poznać rodzinę ze strony taty i jak mam się przedstawiać: „Powiedz, że jesteś córką Jerzego, a wnuczką Reginy”. W ten sposób poznałam kilkadziesiąt osób z rodziny mieszkających w dwóch wioskach oddzielonych wówczas tylko rowem melioracyjnym, a obecnie autostradą A2 – śmieje się.
Pani Marianna była też świadkiem pewnego zagadkowego zdarzenia, z którego wyciągnęła naukę, która pozostała jej na całe życie. – Pewnego dnia babcia powiedziała, że ktoś wyrwał z ogródka kwiaty z korzeniami. A miała zawieźć je na grób córki. Okazało się, że to prababcia, mama dziadka Mariana, posadziła je w oponkach traktorowych przed oknem. Przyszła i powiedziała do babci: „Reginka, popatrz, jakie mam piękne kwiatki i jaki ładny ogródek”. Moja babcia uśmiechnęła się i powiedziała do mnie: „Pamiętaj, babunia wszystko może, babunię trzeba szanować. To mama”.
Jakie jeszcze wspomnienia zachowała w pamięci pani Marianna? – Babcia Reginka dbała, aby nikt nie był głodny. Dla każdego miała dobre słowo oraz uśmiech. Przechodnia, który podszedł do studni po wodę, często nakarmiła. Lubiłam chodzić na pole w czasie żniw, zanosiłam kanę z czarną kawą i sznytki obłożone domowym boczkiem dla pracującego w polu dziadka Mariana i jego sąsiadów. Sąsiedzi pomagali sobie w czasie żniw – mówi. – Babcia Reginka gotowała pyszne obiady, zawsze na godz. 12. Po obiedzie szła na drzemkę, a dziadek Marian szedł do sąsiadów porozmawiać – a wielu na niego czekało. Tak też w swej starości po ostatnim powrocie od sąsiadów zmarł w domu, w obecności babci. Babcia – ta ciepła, pełna miłości i skrywanego bólu istota odeszła w 2009 r. w wieku prawie 95 lat. Zachowałam ostatnią świąteczną kartkę od niej, z 2008 r., z podpisem „babcia Reginka”.
Alicja Tułnowska
Fot. Archiwum prywatne