- Kategoria: News
- Alicja Tułnowska
- Odsłony: 2269
Czy Polsce grozi realne niebezpieczeństwo?
O wybuchu rakiety w miejscowości Przewodowo oraz o tym, jak dalej może wyglądać wojna w Ukrainie, rozmawiamy z profesorem Jackiem Knopkiem, kierownikiem Katedry Nauk o Polityce na Wydziale Humanistycznym Politechniki Koszalińskiej.
Doszło do wybuchu rakiety w miejscowości Przewodowo na Lubelszczyźnie. To wydarzenie bez precedensu, gdy Polska, nie będąc oficjalnie stroną konfliktu pomiędzy Rosją a Ukrainą, odczuła militarne skutki chociaż w skali mikro. Eksplozja już nastąpiła, ofiary są opłakiwane przez rodziny. Pytanie, co dalej?
– Polska bezpośrednio graniczy z terenem objętym wojną, a z tym wiąże się takie ryzyko, z którym mieliśmy do czynienia ostatnio. Wojna rosyjsko-ukraińska to typowy współczesny konflikt, odmienny od tych, które dziesiątkowały Europę w I połowie XX w., chociaż użycie niemieckich rakiet V1 i V2 już zwiastowało nadejście nowej ery wojen. Przy użyciu odpowiednich technologii obecna wojna dotrzeć może niemal do każdego zakątka na naszym globie.
Jak to wydarzenie wpłynie na dalsze relacje na linii Ukraina-Polska oraz Rosja-Polska?
– Niewiele się zmieni w tej materii. Stosunki polsko-rosyjskie będą nadal złe, a relacje polsko-ukraińskie nadal dobre. Polska, wspierając od początku agresji rosyjskiej Ukrainę, wyznaczyła na najbliższe dziesięciolecia poziom relacji z Moskwą. Zresztą nawet gdyby strona polska okazała się neutralna, to zostałoby to potraktowane przez Kreml, na wzór jej XVIII-wiecznej polityki, jako objaw słabości a nie szacunku do nieangażowania w konflikt zbrojny. Dla polskiej racji stanu wspieranie Ukrainy było i jest jedynym rozsądnym rozwiązaniem.
Na miejscu jest już cały sztab specjalistów, badających przyczyny wybuchu. Swoje wsparcie zadeklarowało USA i strona ukraińska, która chce, aby jej przedstawiciele brali udział w analizach. Sam prezydent Zełenski zmienił nieco retorykę. Najpierw stwierdził, że kategorycznie nie może być to rakieta ukraińska. Potem dopuścił taką możliwość. Gdy zostanie ustalona oficjalna wersja z raportów badań, czy incydent z wadliwą rakietą systemu obrony przeciwlotniczej pójdzie w niepamięć?
– To jest jedyne rozsądne rozwiązanie, czyli wyjaśnienie całego zdarzenia w sposób należyty i konkretny. Korzystając z najnowszych osiągnięć technologii satelitarnej na 90% będzie można odtworzyć przebieg toru rakiety i stwierdzić, w jaki sposób znalazła się ona na terytorium Polski. To nie jest konflikt typu II wojny światowej, gdzie kilka stron przerzucać może odpowiedzialność za popełnione czyny. W chwili obecnej przy użyciu nawigacji satelitarnej i lotniczej nie można zamieść pewnych wydarzeń pod dywan. Przekonaliśmy się o tym chociażby w Buczy. Teraz nowych przerażających odkryć spodziewać się można w Chersoniu i w okolicach. Z kolei Mariupol może okazać się największym cmentarzyskiem europejskim od II wojny światowej. Na tym etapie konfliktu strona ukraińska nie może doliczyć się tam 200-220 tys. swoich obywateli. Aż strach pomyśleć, co mogło się z nimi stać.
Stanowisko Unii Europejskiej, jak i wielu krajów, w tym Polski, jest klarowne – winę za incydent ponosi Rosja. To ona rozpętała wojnę, w wyniku intensywnego ostrzału rakietowego Ukraińcy podjęli środki obrony, wykorzystując – o ironio – dawny radziecki sprzęt, który jak wiemy, czasy świetności ma raczej za sobą. Niedługo też po incydencie, wezwany do MSZ został ambasador Rosji w Polsce i dosłownie po paru minutach opuścił gmach. Jak to wygląda z punktu widzenia dyplomacji, polityki zagranicznej?
– To standardowa procedura, w takich sytuacjach zawsze wzywa się do ministerstwa spraw zagranicznych konkretnego ambasadora, przedstawiciela państwa wysyłającego w podmiocie przyjmującym. W tak poważnych sprawach najczęściej spotkanie trwa dłużej, bo na horyzoncie pojawia się możliwość wybuchu niekontrolowanego konfliktu. W tym konkretnym przypadku ambasador Federacji Rosyjskiej mógł złożyć odpowiednią notę i nie udzielać dalszych informacji. Takie procedury także są stosowane w dyplomacji.
A może jednak wybuchła rakieta rosyjska, a oficjalny komunikat temu przeczy, by nie wywoływać w Polsce nastrojów wojennych, bo a nuż gotowi jesteśmy na III wojnę światową? Wszak podczas blokady Kuby za czasów Kennedy'ego zestrzelono amerykański samolot obserwacyjny, co wyszło na jaw dopiero wiele lat później. Gdyby wówczas ujrzało to światło dzienne, konflikt zbrojny byłby zapewne nieunikniony...
– Winston Churchill, wytrawny brytyjski mąż stanu, twierdził, że dla dobra ogółu polityka może mijać się z pojmowaną rzeczywistością. Tak było w przypadku kryzysu kubańskiego, który rzeczywiście groził wybuchem konfliktu nuklearnego, który spowodowałby zniszczenie dwóch supermocarstw, a świat odczuwałby tego skutki do chwili obecnej. Co prawda, kryzys kubański udało się załagodzić, ale za niego zapłacili dużą cenę przywódcy mocarstw. John Kennedy został zastrzelony w Dallas, a Nikita Chruszczow został odsunięty od władzy na skutek spisku zawiązanego na szczytach partyjnej radzieckiej układanki. I w USA, i w ZSRR były skrzydła niezadowolone z takiego obrotu sytuacji, które uznawały ten konflikt jako objaw słabości w światowym przywództwie. Nie chciałbym spekulować, czyja rakieta i w jaki sposób dotarła w polską przestrzeń powietrzną. Było w tym względzie zainteresowanych przynajmniej kilka stron konfliktu, aby ta rakieta spadła akurat na terytorium państwa polskiego. Niestety, zginęli niewinni ludzi i to jest największa tragedia, nie polityczna, a społeczna.
Wróćmy do wojny w Ukrainie. Niebawem minie już rok od agresji. Chersoń został odzyskany, armia rosyjska okazała się nie tak bitna i nowoczesna, jak się wydawało wcześniej. Padają też jakieś propozycje pokojowe. Dojdzie do rozejmu, czy walka będzie się toczyć dalej? Jeśli tak, jakie są scenariusze?
– Już w pierwszych wywiadach udzielanych bezpośrednio po 24 lutego prognozowałem, że im dłużej Ukraina będzie walczyła, to tym większe szanse ma na utrzymanie własnej suwerenności i niezależności. Kluczowe były pierwsze 2-3 tygodnie, w których to Kreml spodziewał się opanowania całego terytorium państwa ukraińskiego, wówczas pozostałyby jedynie niedobitki, takie jak Azowstal, które zrównano by z ziemią dla przykładu. Wówczas Mołdawia i Białoruś musiałyby przejść pod całkowitą kontrolę Kremla. Taki sam scenariusz byłby w odniesieniu do Azji Centralnej, gdzie po upadku ZSRR pojawiło się pięć nowych republik oraz Zakaukazia, na terenie którego Rosja od 1991 r. podtrzymuje kilka regionalnych konfliktów (Abchazja, Południowa Osetia, Górski Karabach). W przypadku pełnego przejęcia Kijowa przez wojska rosyjskie mnożyłyby się incydenty graniczne, głównie z Polską i z krajami nadbałtyckimi. Kreml wszedłby w posiadanie tysięcy ukraińskich mundurów, dokumentów, broni, środków wybuchowych, którymi sygnalnie zaczepiałby terytoria nadgraniczne, balansując między wojną a pokojem. Jednocześnie wraz z uchodźcami ukraińskimi do Polski trafiłoby kilka, a najpewniej kilkanaście tysięcy dywersantów, których zadaniem byłoby wywoływanie polsko-ukraińskich niepokojów. Sytuacja stawałaby się naprawdę trudna, dużo trudniejsza od tej, którą teraz obserwujemy. Nie ignorowałbym jednak niskiego stanu moralnego i technicznego armii rosyjskiej. Ten kraj, jak i jego armia, niejednokrotnie w swojej historii pokazały możliwość odbudowy w stosunkowo krótkim czasie. Gdyby nie miała ona takiej zdolności jeszcze od czasów Iwana I Kality i Dymitra Dońskiego, państwo to nie funkcjonowałoby na obecnych zasadach terytorialnych.
Sądzi pan, że możliwa będzie sytuacja taka jak w okopach I wojny światowej, gdy podczas świąt Bożego Narodzenia wyszły na przeciw siebie dwa wrogie oddziały i wspólnie zaintonowano „Cichą noc”, zapominając chociaż na chwilę o wojnie?
– Likwidacja Siczy Zaporoskiej dokonana przez carycę Katarzynę II zantagonizowała te dwa narody na kolejne dwa stulecia. W XX stuleciu strona rosyjska wykorzystywała perfidnie nastroje Ukraińców w okresie budowy państwa bolszewickiego i wojny polsko-rosyjskiej, w trakcie wielkiego głodu oraz w latach II wojny światowej i po jej zakończeniu. Niejednokrotnie traktowano Ukraińców jako mięso armatnie, element wrogi strukturom państwowym bądź stojących na niższym poziomie rozwoju aniżeli Rosjanie. Już widać, że obecna agresja rosyjska na Ukrainę, dokonywane na jej terenie zbrodnie, niszczenie całych miast i infrastruktury wprowadzi kolejny rozłam między tymi narodami na kolejne stulecie. A nie jestem pewny, czy nawet i ono wystarczy, żeby zabliźnić rany, które teraz się pojawiły. Niektóre rodziny ze wschodniej Ukrainy, które na co dzień mówiły po rosyjsku, żyły w zgodzie z kulturą rosyjską zaczynają się tego wstydzić. Podobnie zachowuje się ukraińska cerkiew prawosławna, która nie potrafi wytłumaczyć obecnych działań wojennych. Nie spodziewam się pojednania ukraińsko-rosyjskiego na wzór francusko-niemiecki. Mam jednak nadzieję, że uda się wprowadzić pojednanie ukraińsko-polskie. Ukraina będzie dla strony polskiej partnerem strategicznym, z kolei Warszawa stanie się dla Kijowa ambasadorem w drodze do Unii Europejskiej.
Czy wojna w Ukrainie ma dziś znamiona konfliktu globalnego? Oficjalnie ani USA, ani Polska, ani Niemcy, Wielka Brytania nie jest w stanie wojny z Federacją Rosyjską. A jednak państwa zachodnie wspierają Ukrainę militarnie, humanitarnie i potępiają Rosję. Powtórka z Wietnamu i wojny w Afganistanie?
– Wszystkie wojny tego typu mają charakter globalny, bo taki jest współczesny świat. Kiedy angażują się w konflikcie takie mocarstwa, jak Federacja Rosyjska, to możemy być pewni, że będą zaangażowane inne mocarstwa i państwa. Obserwujemy tutaj typowy przykład wojny zastępczej, kiedy mocarstwa nie angażują się bezpośrednio, jednakże pośrednio mają jeszcze większy wpływ na rozwój sytuacji militarnej i geostrategicznej. Widzimy od pewnego czasu, że technologicznie Zachód po raz kolejny góruje nad Federacją Rosyjską, bo bez takiego wsparcia ze strony mocarstw zachodnich Ukraina nie byłaby w stanie takiej wojny prowadzić. Teraz obserwujemy, że nawet może ją wygrać. O tym jednak będą decydowały państwa zachodnie, kiedy i w jakiej formie wojna ta się zakończy. O współczesnych konfliktach decydują bowiem głównie gospodarka i technologie, a te przemawiają za Zachodem, ale na horyzoncie pojawił się już nowy sukcesor, który chce układać na nowo sprawy międzynarodowe – Chiny.
Rozmawiał Tomasz Wojciechowski
Fot. Archiwum prywatne