Metoda na bankowca i włamanie
Nie każdy telefon przynosi dobre wieści, to wiadomo. Często dzwonią do nas akwizytorzy z propozycjami okazyjnego zakupu przysłowiowych już garnków stalowych lub wełnianej pościeli. Dzwonią inni, by pod pozorem ankiet na temat zdrowia zdobyć nasze dane. Jeszcze inni dzwonią, by zdobyć nasze pieniądze zgromadzone na koncie w banku.
Nieco przycichła ostatnio metoda „na wnuczka”. Przypomnijmy, były to telefony, że potrzebne są natychmiast pewne kwoty, bo trzeba zapłacić mandat, koszty transportu albo nawet coś w rodzaju okupu, bo ktoś wpadł w tarapaty, spowodował wypadek drogowy, itp. Dzwoniący tak prowadził rozmowę, że szybko dowiadywał się, że adresat ma ukochanego wnuczka, poznawał jego imię i inne dane. I już „wnuczek” bez problemu zmiękczał serce babci czy dziadka. Oczywiście, po pieniądze miał się zgłosić nie sam wnuczek („stoi na szosie za miastem i czeka na policję”), lecz kolega. Poszkodowanych były dziesiątki, nim seniorzy dali się przekonać, że to oszustwo, a pieniądze stracili najczęściej bezpowrotnie.
Wobec tego oszuści telefoniczni wymyślili inne metody. I choć są one znane organom ścigania, nagłaśniane, choć opowiadają o nich na spotkaniach seniorów – nadal są osoby, które tracą w ten sposób pieniądze. Ostatnią taką jest koszalinianka, która straciła prawie 60 tys zł. Nie można powiedzieć, że to seniorka, bo poszkodowana ma zaledwie 49 lat.